29 czerwca 2015

Wolna chata!

Bez wielkich przygotowań, w piątkowe popołudnie Państwo pobrali księżniczkę Chili z jej domkiem, kilka paczek, kosz i trzy foliowe torby - powiedzieli mi na odchodne: Pa, Boluniu!" i pojechali sobie gdzieś... Zostaliśmy samowtór z Bieluszką - cała chata nasza! Mogłem zupełnie bezkarnie spać na stole, pić wodę ze zlewozmywaka, a nawet wylegiwać się po obfitym posiłku, w łożu Państwa! A Bieluszka z ochotą testowała miękość fotela i kanapy w salonie...
Bladym świtem, około 9-ej rano w sobotę przybyła Dominika (wcześniej już mówiłem, że bardzo ją lubię) - pogłaskała mnie na przywitanie, sprawdziła zapas sucharków, ale nie pozwoliła umknąć na podwórko... Tylko Bieluszka mogła wysikać się do woli w trawie, mi przypadła w udziale osobista kuweta. Kotu to zawsze wiatr w oczy - a myślałem, że Dominika mi sprzyja! 
Potem jakiś czas Dominika spędziła wśród roślin - coś im tam nuciła, coś im posprzątała, polała wodą... Na odchodne jeszcze nas wygłaskała, i znowu mogliśmy się delektować wolnością... 
Następnie była niedziela - taki sam poranek z Dominiką, i taka sama nasza swoboda. Ech, nudna jest na dłuższą metę rozłąka z Państwem - nie cieszą psoty, jeśli wiem, że nikt mnie nie zbeszta... Na szczęście wieczorem już witałem się czule z Chilusią, z Panią i z Panem! Stokroć bardziej wolę być Państwa poddanym, niż samowolnie samotnym kotem. Najbardziej lubię, gdy wszyscy są w domu...

19 czerwca 2015

Bolesław i nieloty

full nielot
Hej, witajcie, moi fani! Na trochę zamilkłem, bo wciąż miałem przed oczami wspomnienie tego strasznego wieczoru... Pan czytał w gazecie (jakby ktoś nie wiedział, to taki kocyk cieniutki, w różne wzory, głównie w paski), że w miejskim parku są już pawie. Nie wiem, co dwunogi widzą w tych istotach, kalekich ptakach z rozległymi ogonami? Poszedłem sobie na wieczorny spacer. Przechodziłem jak zwykle, pod płotem, a następnie pod ścianą domu naprzeciwko. I tam mnie dopadło nieszczęście - z balkonu najpierw coś pociekło, a potem spadły mi na głowę mokre fragmenty pizzy, nieopisanie wstrętnie cuchnące! Uciekłem stamtąd co sił w łapach, żeby mnie nie utopili w tym deszczu... A w domu - kolejny koszmar - Pan musiał mnie wziąć pod prysznic! Mył i mył i mył, dokładnie, psim szamponem, aż zmył ze mnie to ohydztwo. I powiedział do Pani, że ktoś na mnie rzucił pawia... Nie wiem, co miał na myśli, bo to co miałem na sobie, nijak nie przypominało tęczowych piór kuraka. Ale za to wiem, że na mieszkańców sąsiedniego domu trzeba spojrzeć uważniej - w każdej chwili mogą chcieć powtórzyć wypuszczanie nielotów...

11 czerwca 2015

Kominiarz mimo woli

idę skrajem...
To znowu ja, Wasz Bolesław, zdobywca podniebnych przestworzy! Ech, choć działo się to wczoraj, jeszcze teraz trzęsą mi się łapy na wspomnienie... A było to tak: wyszedłem rano z psami, żeby wysikać się po nocy, jak każdy facet, najchętniej pod drzewem. I tam jakiś bezczelny gołąb podglądał mnie z gałęzi! No, musiałem zareagować - skoczyłem na niego z pazurami, a ten ptasi zboczeniec tylko odskoczył na dwie gałęzie wyżej. To ja za nim, i znowu, aż wyskoczyliśmy na dach sąsiedniego domu... Tam, za kominem, dałem mu popalić - aż zgubił część opierzenia! Ale ptak to zawsze sobie poradzi, nawet półżywy - odfrunął, a ja nie mam skrzydeł... Jak tu cholera, zejść z tego śliskiego, blaszanego szczytu? Słyszałem, jak Pan na mnie kićkał, ale bałem się mu odpowiedzieć... Ale przecież nie zostanę tu na wieki - odmiauknąłem raz i drugi, i o dziwo, nie zleciałem! I Pan mnie zobaczył! No, połowa sukcesu, albo mniej - wzrokiem związani - to jeszcze nie prosta droga w Pańskie ramiona! A skoczyć w otchłań chwastów i gałęzi - nazbyt ryzykowne, dla takiego domatora, jak ja... Patrzyłem z góry, jak Pan się krząta: musiał przeleźć ponad płotem (ja przełażę pod spodem, ale Panu brzuszek by nie pozwolił...), rozłożyć drabinę (dobrze, że akurat miał!), żeby krok po kroku wyjść na przedostatni stopień - na wprost moich zdrętwiałych łap... Trwało to trochę, ale kiedy już Pan złapał mnie za skórę na grzbiecie, wiedziałem, że będę bezpieczny... 
Od wczoraj chodzę tylko po ziemi - ale kto wie, czy jakiś ptaszek pojutrze mnie nie skusi?