15 sierpnia 2017

Spacer na koniec świata

Jakiś czas temu, bez mała całe wieki dla czterołapa - jechałam z Panem autem. I musieliśmy stać grzecznie, bo drogą szła nieprzebrana rzesza dwunogów. Ale żaden z nich nie miał czteronożnego towarzysza - może to nie byli nasi fani? Jeden dwunóg, ubrany w błyszczące jak moje oczy w mroku wdzianko, machał górnymi kończynami w różne strony - w świecie dwunożnych takie zachowanie nazywa się kierowaniem ruchem - ale brońboże nie poganiał tych piechurów, tylko czasem łaskawie przepuścił nagromadzone auta...
W domu, ze świecącego pudełka dwunogów głos jakiś powiedział, że to byli "pątnicy". No coś podobnego! Pącznicy to raczej tacy, co wyrabiają pączki - pyszne kuliste ciastka, których mi tak bardzo nie wolno jeść, a z którymi zawsze przychodzi do Pana jeden jego starszy kolega. On mi cichaczem zawsze da kąsek tego pąka! Więc chyba nie odeszli wszyscy w siną dal, bo kolega Zdzisław był u nas i znowu dostałam coś słodziutkiego na zęba!
Pan się śmiał i mówił, że to nie "pącznicy" tylko "pielgrzymi" - no, to dopiero mi dał zagadkę, co to za jedni!
W końcu doszli...
A dziś się wszystko objaśniło - warto trochę poczekać, a wiedza sama do nas przyjdzie! Bo tamci, co szli, to we wzniosłej dla dwunogich sprawie... Podobno nie tylko z naszego miasta - no, musiało być ich tam naprawdę wielu! Pokazywano ich w telewizorze - dziennie przechodzili tyle, co ja przez rok nie nabiegam, a szli chyba przez dwa tygodnie! Psiboże! Poszli gdzieś na koniec świata tylko po to, żeby się pomodlić? Ja i Bieluszka (ona zwłaszcza) raczej staramy się trzymać naszego kochanego domku, chociaż czasami, przed snem westchniemy z wiarą na spełnienie, żeby Państwo nas kochali i dawali pyszną strawę. I nasze modły się spełniają, chociaż nie biegniemy przy tem za horyzont...