31 marca 2016

Zapracowany Bolesław

Jestem w pracy!
Oto ja, Wasz Bolesław! Minął już słodki okres dzieciństwa, gdym był rozkosznym kocurkiem... Mam już swoje lata -  dokładnie całe półtora roku... Ale też nie jestem jeszcze stary - no po prostu kot w kwiecie wieku! I podobnie jak całe hordy dwunogów, mam swoje obowiązki, ba, podobno to się nazywa "praca"! Muszę opowiedzieć dokładniej: posiadam wiele umiejętności - wspaniale potrafię spać całymi dniami, wiem jak zdenerwować Bieluszkę, a nawet umiem wejść na drzewo i z niego powrócić... I najważniejsza moja umiejętność - ze wszystkich sił pomagam mojej kochanej Pani!
Bo w niektóre dni rano, gdy Pani mnie wypuści na ponocne siku, szybciutko wracam i kładę się na komodzie w kuchni, i czekam... Gdy tylko Pani zawoła mojego Pana po imieniu, pędzę po schodach co koń wyskoczy, wskakuję na łóżko i miziam go zapamiętale! I nie ma siły, musi się obudzić! I wstaje Pan z łóżka (chociaż niechętnie), a ja idę, coś przekąszę, i kładę się znowu - napracowałem się setnie! Państwo wprawdzie nie płacą mi za tą moją robotę, ale opowiadają o mnie i wychwalają me zalety wobec innych dwunogów, nawet stawiają za przykład! Opowiem o tym niebawem...

22 marca 2016

Bolesław anarchistą?

To ja, przed lądowaniem!
Marzec już ma się ku końcowi, a we mnie jakiś diabeł wstąpił! Błąkałem się między samochodami, choć nie mam prawa jazdy, aż Państwo drętwieli ze zgrozy, a teraz znów udaję linoskoczka! Balansuję nad przepaścią stojąc na jednej łapie na siatce ogrodzenia, jakbym trenował przed skokiem na bungee z mostu... A wczoraj, to znów byłem na blaszanym dachu po sąsiedzku, ale nie był on gorący, i nie było tam koleżanki z następnego domu... Powiem szczerze, że był zimny i śliski, chyba niemniej niż ulubione miejsce treningów mojego imiennika, Węgrzynkiewicza! Ale co tam - niechby mi łapy skostniały - muszę jakoś zaznaczyć tereny wokół! Wiem, że jestem kotem niegrzecznym, i ubolewam nad tym - jakbym był w dwóch osobach! Dobrze, że Państwo za moje wybryki mnie nie dyscyplinują... Zobaczymy w kwietniu, czy się ustatkuję? Tych kilka dni jakoś muszę przeżyć...

17 marca 2016

Bolesław - parkingowy

wulkanizator?
Oooo! Nie ma sprawiedliwości dla kotów w świecie dwunogich! Jak Pan bierze Chili, nakłada jej szytą na miarę uprząż i idą gdzieś sobie na pół dnia, to jest dobrze. A Chili wcale nie przepada za tym krawatem! Ale po przechadzce jest rozkosznie zmęczona (tak sama o sobie mówi), wchodzi do budki i zaraz zasypia. Ja też lubię spać - więc żeby przeżyć coraz to piękniejszy sen, od czasu do czasu chodzę sobie na samotny spacerek. Wieczorem nikt mnie nie kontroluje, gdzie tam sobie idę. A wczoraj zachciało mi się wyjść w południe! Pech chciał, że Pan i Dominika mieli przydomową sesję prac ziemno-porządkowych, kiedy poszedłem sprawdzić, co nowego na parkingu. Od razu zaczęli na mnie wołać, kiwać, a Pan nawet próbował mnie złapać! Mam nadzieję, że żaden z moich kolegów tego nie widział - taki kwas! Umknąłem szybko pod jakieś auto - przecież przyjdę, tylko sprawdzę, co pachnie w świecie? Skąd mam czerpać wiedzę? Nie będę czytał gazet, raczej...
Wieczorem Pani przemawiała do mnie czule, żebym nie chodził po jezdni, bo zginę... E tam, dam radę! Te maszyny na gumianych nogach przeważnie stoją. A te, które pędzą - omijam z daleka! 

07 marca 2016

Chili z wizytą u Bolka

Tak by można było jednym zdaniem skwitować ten niedzielny wypad... Ale początkowo myślałem, że Państwo już zaczęli sezon działkowy - naszykowali się do drogi, i zabrali ze sobą Chilusię. Tyle, że wrócili wcześniej, niż zazwyczaj. Skręcało mnie z ciekawości, więc nagabywałem Chili, by uchyliła rąbka... Moja koleżanka, gdy odpoczęła nieco, opowiedziała mi wszystko po kolei. Więc powtarzam wiernie jej słowa:
Chili i Bolesław
"Pojechałam samochodem z Państwem (na kolanach mojej kochanej Pani) gdzieś, gdzie nigdy w życiu nie byłam. Początkowo Pan niósł mnie, swój kruchy skarb, na rękach - wzdłuż straganów z gipsowymi psami, drewnianymi armatkami, zegarkami w kształcie pudełek, szablami i jeszcze milionem innych nieprzydatnych nikomu szpargałów - dwunogi jednakowoż wyrażały zachwyt, a niektóre nawet nabywały te bibeloty... Potem już szłam na własnych nóżkach - ach, ile tam zapachów było po drodze! Różne psy co krok pozostawiały esemesy - nosem zczytywałam je po kolei...
Weszliśmy do takiego miejsca z trawnikami, słupkami co krok, drzewami i kamieniami, zwanego w slangu dwunogich parkiem - wąchania w nim na wiele godzin! I podeszliśmy do ławki, na której siedział dwunóg metalowy - według słów Pana, to był imiennik Bolka, Polak chociaż Prus... Trochę się go bałam i za skarby świata z kości nie usiadłabym mu na kolanach, wolałam być bliżej Pani - Pan  z kolei nie mógł oprzeć się, by nam nie cyknąć portretu...
Potem poszliśmy dalej, gdzie było nieprzebrane stado dwunogich istot, nazywanych kaczkami. Młode dwunogi rzucały im jakieś jedzenie - powąchałam to z nadzieją, że i ja coś łyknę, ale było niejadalne! Na szczęście Pan zabrał ze sobą moją codzienną kulkę - och, było rozkoszne to śniadanie na trawie... W międzyczasie spotkałam jeszcze kilka różnych psów (i suczek), ale z żadnym nie pogadaliśmy. Po okrążeniu stawu czy basenu z kaczkami, razem z Państwem przysiedliśmy na innej ławce. Między kaczkami uwijały się czarniawe ptaki, które znam z podwórka - były to kawki. A jeszcze potem wróciliśmy do auta i Pan przywiózł Panią i mnie do domu. W gwarze dwunogich taka wyprawa nazywa się przejażdżką - chyba polubię takie wyprawy, jeśli na każdej z nich będę mogła zjeść swoją porcję wołu..." - zakończyła swoje opowiadanie i zachrapała.
Ech, zazdroszczę trochę tej Chili - mnie nikt nie proponował nigdy przechadzki z Państwem wśród drzew i ptaków... Ale za to chodzę sobie, kiedy chcę na samotne spacery, czasem sikam bez ceregieli pod jakimś krzakiem, czasem wskoczę sobie na drzewo, przegonię jakąś kawkę... Jestem kotem wolnym i bardzo to sobie cenię, mierzi mnie chodzenie na krótkiej smyczy!