25 grudnia 2015

Drugie Święta Bolka

Merry Christmas!
Hej, to znowu Wasz niestrudzony literat, Bolek! Od przedwczoraj Państwo (a w zasadzie już od kilku dni) coś szykowali, smażyli, piekli i gotowali, smakowali - orgia kulinarna, daję słowo! Myślałem, że znów zejdzie się gromada dwunogich, że będą mnie obłapiać i głaskać tam i nazad - och znów dopadł mnie błędny tok rozumowania... Bo Państwo wszystkie te produkta zapakowali jak należy, wypowiedzieli formułkę pożegnalną, pobrali Chilusię z jej domem - tak oto zostaliśmy we dwoje z Bieluszką. Czas do wieczora zleciał niepostrzeżenie.
A o północy stało się coś przedziwnego! Zacząłem mówić językiem dwunogów! Motyla noga, przelękłem się, że już mi tak zostanie... I za chwilkę, zanim ochłonąłem - cud do kwadratu - Bieluszka też zaczęła gadać po ludzku! Kiedy zdziwienie i stress odpuściły, było nawet fajnie: ja udawałem Pana i jego trochę filozoficzną mowę, a Bieluszka odpowiadała mi głosem Pani - złudzenie było zupełne, jakby Państwo było z nami... Trochę poprzekomarzaliśmy się, zjedliśmy po sucharku, a za trochę - mowa dwunożnych była tylko wspomnieniem. Dziwne! Z Bieluszką i tak rozumiemy się, nawet bez słów. Za pomocą tego esperanto dwunogich wcale nie było inaczej - może gdyby jakiś inny ludź był tu z nami, pogadalibyśmy we troje? 

21 grudnia 2015

Magia kina

Jak żywe, motylanoga!
Znów dałem się omamić! Na rolecie słońce wyświetlało film - odległe sikorki, pasące się smakołykami (dzięki Panu te cuda!) były tak realistycznie bliskie, że nie namyślając się długo, skoczyłem - oczywiście zjechałem po rolecie w dół, bez żadnego wyniku w łapach, i jeszcze na drogę powrotną Pan posłał mi wiązankę, bynajmniej nie kwiatów!
Ech, dwunogi też nie lepsze! Od kiedy dwaj Francuzi wymyślili tą sztuczkę, miliony widzów dało się podejść, wprawić w zachwyt, nawet zaczarować... Pomiędzy dwunogami - kinooperatorami był także mój imiennik, a ilu było widzów, po tej samej stronie ekranu, co ja, tego nikt już się raczej nie doliczy...
Wciąż zdarzają się mi nowe przygody - ci moi Państwo mają szczęście, że jestem u nich! Bo według kociej filozofii - życie człowieka bez kota jest niepełne...
Bożenka, przyjaciółka Państwa zacytowała taką filozofię: "Pies patrzy na dwunoga i myśli sobie: To mójPan! A kot patrzy tak samo i myśli: oto dwunóg, nad którym panuję!". Bardzo mi się podoba ten tok myślenia. Tak będę trzymał!

20 grudnia 2015

Opłatek z przyjaciółmi Państwa

W miniony piątek znowu u Państwa było gwarnie - garść przyjaciół dwunogich zeszło się na wspólne dzielenie się opłatkiem - taki wstęp (czyli wigilia) do czasu przedświątecznego, a potem Wigilii właściwej. Na stole były różne smakowitości, poprzynoszone przez uczestników (takie były zadania zespołowe), których spożycie napełniło gości błogością, a ja ukoronowałem ich doznania organoleptyczne... Z tego grona najbardziej znam Bożenkę, chociaż wszyscy są mi znajomi. Ach - każdy dwunóg chciał mnie brać na ręce, głaskać, hołubić - aż się Chili i Bieluszce zrobiło troszkę przykro... No co ja poradzę, że jestem taki wzięty!  Andrzej i Jola, zawzięci kotolubcy wyrywali mnie sobie nawzajem, między śledzikiem i pierożkami - pozwalałem im tylko na chwilę się sobą pocieszyć! Zaraz za nimi Olga z Konradem - delikatnie wlazłem im na kolana, niech też mają coś dobrego, oprócz potraw! No i Ania z Krzysiem - kolejna para przyjaciół Państwa - co mają w domu kotkę, dużo starszą ode mnie (chętnie bym ją poznał!), także mogli sobie mnie przez chwilkę potrzymać za łapkę. Można powiedzieć, że byłem główną atrakcją wieczoru - prawdziwy gwiazdor! Jeśli nawet dwunodzy myślą inaczej, tak właśnie było!
Ja - największa ozdoba!
Podczas wieczerzy przy stole rozmawiało się o ubieraniu jakiegoś drzewka, zwanego choinką, zawieszaniu ozdób i światełek - nie znam żadnego drzewa, któremu byłoby zimno. Odwrotnie - te kawałki sosny czy brzozy, które Pan wkłada do kominka - one aż płoną żarem, i oddają ciepło nam, po tej stronie szyby... Zapamiętałem tylko, że zawiesza się na gałązkach przeróżne ozdoby - przyjaciółka Państwa Bożenka, przyniosła na wzór takie kuliste motywy, po jednym dla każdej z par. Pomyślałem sobie w kociej głowie, że też trzeba mi przystroić jakieś drwo... Więc na następny dzień wspiąłem się na drzewo zwane jabłonką, i stanowiłem jego niewątpliwą ozdobę - wisiałem bliżej szczytu jak elegancka bombka, świecąc złotem oczu i podzwaniając radośnie obróżką, na której mam zawieszony dzwoneczek antyptaszkowy...

11 grudnia 2015

Kawka dla Bolka, raz!

Niektórzy dwunożni teraz, w związku z sennymi ciemnościami rano, rozpoczynają dzień od kawy! A moja Pani nie lubi kawy, pija z rana herbatę. Pan to niezależnie, czy zima, czy lato, kawkę musi łyknąć - tylko sobie zmienia gatunki: a to z ekspresu, co bulka i syczy stojąc na kuchence, a to rozpuszczalną, a czasem parzoną tradycyjnie... Ponieważ i mnie udzielił się ten poranny nastrój senności, postanowiłem także, że spróbuję kawki!
kawka, a co?!
Ale przecież ja jestem mimo wszystko kotem i nie mogę pijać z tych samych naczyń, z których Państwo pije! Postanowiłem skosztować jeszcze innej kawki - wyszedłem na taras, omiotłem wzrokiem bezmiar podwórka - i jak strzała albo pocisk z moździerza rzuciłem się na ptaszka, co pod płotem coś dziobał, tyłem do mnie. Nie miał żadnych szans! Poczułem, jak w moich zębach drętwieje ze strachu, duża i czarniawa ptaszyna... Od razu mi serduszko zabiło szybciej, bo przecież mam, upolowałem! Ale Pan, jak zawsze czujny, odebrał mi tą wystraszoną zdobycz - więc nie dane było mi skosztować, jak smakuje kawka...

06 grudnia 2015

Mikołaj i ja

Któżby pomyślał, to już drugi grudzień w moim życiu! U dwunogich to podobno (jeśli chodzi o Grudniów) był jakiś komunista Zdzisław, podobno bardzo znany w całym kraju, ale też  jest jakiś fotograf (może nawet Pan go zna?) 
Mikołaj Bolesław
Ale nie chodzi mi teraz o facetów nazywanych Grudniami, tylko o jednego gościa, który pomimo, że zakrada się nocą do dwunogów, nie jest złodziejem - wręcz odwrotnie, on przynosi różne fanty! A na imię ma Mikołaj - jeden mój imiennik też miał na drugie tak samo
Nie chciało mi się wierzyć - że wchodzi przez komin albo kominek, a nieraz przez okno, położy coś tam dla domowników i oddala się... Ale był, był i u nas, na pewno - chociaż ja - niedowiarek, nie dostałem nic! Psy dostały po smakowitej kości, a Państwo pudełko z literkami - podobno to jest taka gra. Państwo teraz wolne chwile spędzają na słowotwórstwie planszowym. Zanim minie rok, chcę uwierzyć za wszelką cenę w tego Mikołaja - ach, żeby tak przyniósł mi pudełko, worek albo skrzynkę, a w niej kilkanaście myszek...

29 listopada 2015

Wspólne hobby

Całkiem niedawno odkryłem, ze mamy z Panem wspólne hobby! Otóż Pan za pomocą takiej czarnej cegły (ma też drugą, srebrną) próbuje wciąż złowić obraz nas, czterołapów (a ostatnio też skrzydlaczy) w różnych pozach - a my nie dajemy się sfotografować! Może jest w tym jakiś zwięrzęcy atawizm, jakoby obrazujący miał obrazowanemu odebrać kawałek duszy? 
Ja tylko się przyglądam wszystkiemu, przeważnie z góry, bo z góry lepiej widać. Jak się tak napatrzę, jak Państwo jedzą smażone, duszone czy nawet surowe mięso, albo jak Chili czy Bieluszka ogryzają kości, to potem mi się śni, że to ja sam pożeram te wszystkie specjały. Dlatego wydaje mi się, że w pewnym sensie ja także fotografuję te sceny - tylko zamiast na kliszy, zapisuję je sobie bezpośrednio w swoim kocim banku pamięci, zwanym potocznie mózgiem...

17 listopada 2015

Listopad - mój miesiąc

Siędząc na ciepłym parapecie w kuchni, myjąc sobie lewą łapę pomyślałem, że listopad będzie moim ulubionym miesiącem! Bo po pierwsze - zaraz na początku są święta, zawłaszczone przez dwunogich, chociaż na pewno wśród nas, kotów też był niejeden święty! Po drugie - moi imiennicy, że wspomnę choćby generała-patrona nieodległej uliczki, przeważnie rodzili się jesienią. I co ciekawe - sporo mam imienników wśród znakomitych żołnierzy, ba nawet wojowników! Zatem nie dziwi fakt, że sprytnie kalkulujący dwunodzy urządzili sobie w listopadzie kolejne święto - Dzień Niepodległości! A w tym dniu to wręcz nie wypada poruszać się inaczej, niż paradnym marszem, pobrzękując ostrogami... No, mnie zasadniczo brzęczy tylko dzwonek pod brodą, jak stalowy krawat - ale gdy schodzę w domu ze schodów, to jakbym szedł defiladowym krokiem, w podkutych butach - z lubością wzniecam ten hałas! 
Za oknem znów ptaszków gromada przefrunęła - patrzyłem za nimi tęsknie - ech, szkoda, że nie umiem fruwać, jak kolejny mój imiennik - razem byśmy zapolowali na tą bandę ćwierkaczy!

03 listopada 2015

Dwunogi na kółkach

w snach zajmuję miejsce Pana...
Już dawno miałem o tym Wam napisać! Bo my, czterołapy, przemieszczamy się głównie piechotą. Wyjątek to moja podróż do domu Państwa i do doktora - ale to przecież raz i w dodatku wieki całe temu... A na codzień, choćby i daleko, za trzy płoty i dwa klomby, chodzę na nogach. I Bieluszka też, choć mniej chętnie...
A dwunogi - przeciwnie! Moi Państwo ciągle gdzieś jeżdżą samochodem - a to na zakupy (O, o tym jeszcze mało wiem!), a to na działkę z Chilusią, a nieraz całkiem gdzieś hen... Pan to jest wręcz maniakiem w tym względzie - przez całe lato jak nie autem, to jeździł skuterem. Należy nawet do jakiegoś klubu motorowego dla takich samych jak on, fanatyków! Podobno sprawia mu to przyjemność tak dziką, jak mi złapanie naraz dwóch myszy!
Raz, po dłuższym pobycie w garażu, przyśniło mi się, że jadę tym dwukołowym stworem zamiast pana. A że jestem trochę chuligan (to Pani tak czasem mówi) i że we śnie wszystko mi wolno, to trąbiłem na dwunogów i dwunożki, jechałem zygzakiem środkiem drogi, a nawet pokazałem innemu kotu środkowy palec lewej łapy! Na szczęście - obudziłem się...
A ta Dominika, która mnie zawsze przytuli i pogłaszcze - nie wyobraża sobie życia bez innego pojazdu - roweru! Śmiga na nim po całym mieście, odwiedza przeróżne sklepy i sklepiki, i bardzo często wpada na popas do naszego domku. Od razu pomyślałem sobie o moim imienniku - sławnym cykliście! To jest chyba męczące, tak kręcić nogami (bez tego, o dziwo, rower się nie rusza!) - Pan też ma rower, ale zdecydowanie woli napęd mechaniczny. Dominika zaś przeciwnie! Ona by najchętniej przyrosła do siodełka! 

28 października 2015

Porządki według dwunogów

Ech, trochę sobie zrobiłem urlopu od tej pisarskiej harówki! A co ja, jakiś Proust czy Kraszewski? Pierwszy z nich to przynajmniej w barłogu wciąż sprawdzał, czy już stracił trochę czasu - przez to bliski byłby mi upodobaniem... Ale tyle się nagromadziło dziwnych, niesamowitych i cudownych spraw, że muszę, koniecznie muszę Wam opowiedzieć! Pan niech słucha i zapisuje, tak jak mu dyktuję! 
Zacznę od porządków - już parę razy uczestniczyłem w tych dziwnych obrzędach dwunogów, ale wciąż nie pojmuję, o co kaman? Owszem ja się myję, i oni się myją - ale odmiennie, dziwacznie jakoś! Po co włazić do mokrego zakątka - wystarczy ręką czy nogą, poślinioną lekko, przejechać się po brzuchu, pod pachami, pod szyją - ja tak robię, i niech mi ktoś zarzuci, czy jestem brudasem? A Państwo - wciąż jakieś pluskania, mydło śliskie, westchnienia i bulgotanie - do znudzenia...
Drugi temacik to czystość w toalecie - och, przerost formy nad treścią, zupełnie! Ja sobie grzebnę w kuwecie albo na podwórku (mam tam taką ulubioną oazę, wysypaną piaseczkiem), zrobię co tam mi akurat się chce, sprawdzę że nie kadzi, i już! A oni? Za wszystkie skarby kociego świata, za tort ze złotych myszy - nie poddałbym się tym praktykom!

czyściciel dwunożnych
I po trzecie, całkowicie niezrozumiałe - ta skłonność dwunogów do czyszczenia podłoża. Najpierw Pan, a czasem Pani (Pani częściej!) jakiś poprzecznym włochatym, do kijka przytroczonym, po podłodze suwają. Potem czasem poprawią na mokro - czy od tego będzie lepiej? Czasem nawet mają takie patyki na prąd, czasem na drugim końcu bywa wiaderko, a czasem suwają takim hałaśliwym przedmiotem, co wyślizga podłogę na lustro! 
Tak było przed wizytą Pana Romana, przed wizytami innych dwunogów, a nierzadko bez niczyjej wizytacji - ot, sztuka dla sztuki... I ta przypadłość dwunogich zaczyna ogarniać wszystko - w porzuconej na podwórzu gazecie podobno było napisane, że "odświeżą cały kraj!" Niestety, dalej było rozdarte, i nie dowiedziałem się, kto ma odświeżać, z jakiej przyczyny i kto będzie kraj wizytował - zapewne jakiś polityk z odmiennej partii...

26 października 2015

Moje urodziny

Z kociego kalendarza wynika, że żyję już rok! Ale Państwo jakoś nie uczcili specjalnie tej doniosłej daty - dzień minął niepostrzeżenie, bez toastów, wystrzałów z szampana ani nawet z korkowca... I nie dostałem nawet tortu z myszy, który śnił mi się kilka razy...
Chociaż, patrząc na wegetację innych kolegów i koleżanek, mieszkających w cuchnących mysimi odchodami i zgniłym ziemniakiem piwnicach blokowisk - wygrałem chyba główny los na loterii! U nas codziennie jest prawie że święto: jedzenie zawsze na mnie czeka w miseczce, i to nie byle jakie! Czasami uda mi się złasować od Chili jakąś grudeczkę jej pożywienia - Pan wydziela tą kuleczkę jak jakieś lekarstwo - nazywa się ono "mięso" i pochodzi od "wołu". Trzeba przyznać, że to wielki smakołyk - czasami Pan sam zjada takie mięso, przyprawione na ostro - och, jaki jest wtedy rozanielony! Po jedzeniu (i przed takoż) poleguję sobie w łóżku Państwa, w mięciutkiej pościeli. Czasem pobawię się z Chilusią w berka albo w chowanego (nie bawię się z nią tylko w kotka i myszkę, bo nie wypada, prawda?), i nieraz dołączy do naszego duetu Bieluszka. Uwielbiam też leżeć na parapecie i obserwować ptaszki - trochę mnie kusi, żeby na tego lub owego zapolować.... Bo podobno ptaszki też są z mięsa!

01 września 2015

Wizyta pana Romana

Roman z rodziną
Minęło już chyba z dziesięć dni, jak odwiedził nasz domek piesek o imieniu Romek (nawet kot nie poczuje, jak mu się zrymuje), a ja jeszcze nie mogę ochłonąć... No, nie był sam: przyjechał wraz ze swoim Państwem, pił wodę z naszej miski i spał jak u siebie! Tamtych dwoje to Piotr i Madzia - na codzień mieszkańcy Trójmiasta. Nasze psy delikatnie dystansowały się od Romana, który choć większy, próbował się z nimi zaprzyjaźnić. Ja w ogóle nie pozwalałem sobie na jakieś zbliżenia - jakby to wyglądało, żeby obcy pies obcego kota molestował??? Ale Pan uległ urokowi Romana i pozwalał umyć sobie twarz jego mięciutkim, mokrym jęzorkiem.
Może, gdyby pomieszkał u nas dłużej, co najmniej tydzień (dwunodzy także by się wtenczas nie nudzili) - to pogadalibyśmy o różnych sprawach. Bo Roman żyje na kocią łapę z kotem o imieniu Laser, daleko na północy kraju. Żaden ze znanych mi kotów jeszcze nie wrócił stamtąd, choć kilku planowało wyprawy. Ciekawe, ile czasu zajęłoby kotu truchtanie do Trójmiasta? 

25 sierpnia 2015

Przychodzi baba do lekarza, a wychodzi? Facet...

Bieluszek - Bieluszka

W świecie dwunogich są rzeczy, o których fizjologom się nie śniło. Widziałem w ichnim pudełku z ruchomymi obrazkami jedną politykierkę nawet... Ale inaczej jest widywać gdzieś za szybką, a inaczej mieć w sąsiedztwie!
Skąd te rozważania? Otóż Pan, który poszedł z Bieluszką do doktora w zupełnie innej potrzebie (a co tam owijać w bawełnę - poszedł ją zaszczepić od wścieklizny), powrócił z wieścią hiobową, że nie jest ona do końca dziewczyną... I od razu różne Bielusi zachowania, przedtem dziwaczne, okazały się zwyczajne albo przynajmniej niewarte uwagi... Ja nie mam wątpliwości - jestem macho, i tak się czuję! Nie ma znaczenia, że jestem udomowiony i że mam tą samą przypadłość, co niejaki Farinelli. I tak samo jak Państwo, będę kochał Bieluszkę, nawet gdyby się okazała RoboCopem... Tak samo myśli Chilusia - w naszym stadzie wszyscy jesteśmy jednomyślni, niezależnie od rasy!

21 sierpnia 2015

"Rozmowy" według Bolesława

Dwunogi mówią:"Susza!" Przyznaję, z trawy zostały tylko korzenie - całe podwórko wygląda jak moja kuweta, chociaż i tak mogłem bezstressowo siknąć tu i ówdzie. Tylko teraz - mogę zakopać...
Właśnie zacierałem ślady po sobie, gdy zauważyłem, że ktoś mnie podgląda! Zboczuch, choć z futerkiem jak moje, czarnym i jedwabistym, wystawał do połowy z ziemianki. To było ponad moje siły, odrzuciłem precz wpajane mi przez Państwo zasady - musiałem zareagować! Wyciągnąłem intruza całkiem i poddałem przesłuchaniu a'la mój imiennik, Sianecki (tamten dwunóg także specjalizował się w "rozmowach" z ludźmi w czarnych ubraniach)... Przy sześćset czterdziestym ósmym zapytaniu o cel przebywania w podziemiu, facet "puścił farbę". Wyśpiewał wszystko - to był kret, haniebnie podgryzający korzonki ulubionych kwiatów Pani! Wysypał też współtowarzyszy, ukrytych w podziemnych tunelach - będę musiał mieć na oku ich działalność! Zaraz potem nastąpił koniec rozmowy - przesadziłem, chyba za mocno przycisnąłem podejrzanego...
czarny szkodnik...
Chili mówiła potem, że Pan zajął się krecimi zwłokami, gdzieś je uprzątnął...
Pomijając dzisiejszą interwencję, staram się być grzecznym kotem, co potwierdza zarówno Pani, jak i Pan - śpię z nimi w nogach łoża, nie niszczę kanap ni foteli, przychodzę na każde wezwanie. Lubię, jak Państwo są zadowoleni ze mnie i kiedy mnie głaszczą i chwalą. Staram się być na swój sposób pożyteczny! Trochę już podobno dorosłem, ale do czego?

16 sierpnia 2015

Lato kota

Chłodu, więcej chłodu!
Uff i miau! Gorąco, że się nie chce ogonem ruszyć, tylko wylegiwać mi się na tapczaniku... Lato, pierwsze w moim życiu, co by to nie miało znaczyć, daje się we znaki - na słońcu od razu rozgrzewam się do czerwoności, chociaż zasadniczo jestem czarny. Psy także niechętnie wychodzą poza dom - taras jest jak płyta kuchenki - parzy nasze delikatne nóżki. Dobrze, że Państwo od czasu do czasu włączają te pudełko, zionące chłodem! Nawet najbardziej odporne dwunogi mają dosyć tego gorąca - wachlują się gazetami, wypijają całe flachy napojów, pocą się i sapią... A dokładnie 45 lat wstecz, Pan zobaczył - najpierw na mapie, a potem z okna samochodu miasteczko mojego imienia! Nie mogę się zrewanżować tym samym - miasteczko imienia naszego Pana znam tylko z opowiadań Chilusi...

21 lipca 2015

Wolna chata po raz wtóry!

W miniony piątek Państwo szybko się spakowali: pobrali budkę z Chilusią, różne kosze i tobołki, jedzenie i picie - na pewno pojechali na tą egzotyczną wyspę w zieleni, którą nazywają w swoim żargonie "działą"...
No to mamy z Bieluszką wolną chatę! Myślałem, że jak i poprzednio - mogę spać na poduszce Pana, mogę pić z jego kubka (pod warunkiem, że zostawił coś do picia...), a Bieluszka może bezkarnie wylegiwać się na kanapie! Ach, myliłem się prawie we wszystkim - tylko to, że Państwo pojechali, było niepodważalne, bo z samego sobotniego poranka do domu wkroczyła Dominika ze swoim Tatą, więc nastrój leniwej samotności we dwoje prysł jak mydlana bańka! Owszem, wypuściła nas na moment, ale zaraz musiałem wracać - za to dostałem z jej ręki pyszną torebkę mięska w sosie - jakaś odmiana od sucharków. Myślałem, że ta inspekcja zakończy się i zostaniemy sami z Bieluszką, ale gdzie tam! Następnego poranka znów Dominika sprawdzała listę obecności - jak ci dwunodzy mają siłę tak nas inwigilować? A wieczorem - Państwo wrócili, wypoczęci... Chilusia miała tyle do opowiadania, że jeszcze dziś bolą mnie uszy od słuchania...                

15 lipca 2015

Przechadzka Bieluszki

całkiem nie tak szli...
Znów coś mam do powiedzenia, ja, Bolesław! Ale nie będę opowiadał o sobie - dziś kilka słów o Bieluszce... Mówiłem już Wam, jaka to poczciwa, domolubna psina. Nikt jeszcze nie widział jej na spacerze... Raz, gdy poszła z Panem do jego kolegi, zamiast przyjmować pieszczoty młodych dwunogów, piszczała spod fotela, aż trzeba było czym prędzej wracać. Och, jakże nie lubi Bieluszka opuszczać domowych pieleszy! Do dzisiaj tak było, ale wciąż mnie Państwo zaskakują! Bo Pan wyjął skądeś ubranie, ażurowy komplecik z czerwonawych pasków i zapiął na Bieluszce. Potem dopiął prosty pasek, z którym już wychodził z Chilusią - i poszli, kurtka na wacie, a Bieluszka ani pisnęła! Wrócili po jakiejś półgodzinie, może trochę dłużej. Bieluszka mówiła mi potem, że szli noga w nogę, wzdłuż tej ulicy pełnej ryczących aut, aż doszli do jakiegoś ni to sklepu, ni mieszkania, tam trochę postali, a potem wrócili. Po co była ta przebieżka, Bieluszka nie potrafiła powiedzieć. Ale musi być to jakiś cichy plan naszego Pana. Ciekawe, kiedy się dowiem, cóż to za intryga?

07 lipca 2015

Medal (s)Pokoju

Kotu to zawsze wiatr w oczy! Ja, jak byłem u doktora od czterołapów, to dostałem tylko tekturową teczkę, a Chilusia, może dlatego, że Jej Wysokość - otrzymała z rąk dwunogiej lekarki medal! I to nie byle jaki, bo świadczący o poddaniu się szczepieniu! Pocieszające jest to, że może teraz mniej będzie się wściekać na wszystkich przechodzących nieopodal płotu... Jeszcze Bieluszka będzie miała delegację do zabiegowego - jak co roku, też w niej powinna być zwalczana nadmierna nerwowość, czyli wściekłość albo wścieklizna...

01 lipca 2015

Święto moich sióstr (przyrodnich)

Któżby pomyślał - dziś mamy Dzień Psa! To zapewne dlatego Pan wczoraj pobrał Chilusię i pomaszerowali gdzieś... Chili powróciła pełna wiadomości - opowiadała, jak pewna dwunoga doktorka przemawiała do niej czule, poczęstowała czymś pysznym oraz że dokonała jej pedicure... Pan też był dla Chili miły - uspokajał, chociaż wcale a wcale to struganie pazurków nie bolało! I Chilusia przyszła ochoczo, na własnych nogach całą drogę do tam i z powrotem!
A Bieluszka dostała dziś kawał mięska, na równi, jak Chili. Taka była część oficjalna święta. Podobno wieczorem pod stołem ma się odbyć balanga - ja też jestem zaproszony! Ale będzie się działo!

29 czerwca 2015

Wolna chata!

Bez wielkich przygotowań, w piątkowe popołudnie Państwo pobrali księżniczkę Chili z jej domkiem, kilka paczek, kosz i trzy foliowe torby - powiedzieli mi na odchodne: Pa, Boluniu!" i pojechali sobie gdzieś... Zostaliśmy samowtór z Bieluszką - cała chata nasza! Mogłem zupełnie bezkarnie spać na stole, pić wodę ze zlewozmywaka, a nawet wylegiwać się po obfitym posiłku, w łożu Państwa! A Bieluszka z ochotą testowała miękość fotela i kanapy w salonie...
Bladym świtem, około 9-ej rano w sobotę przybyła Dominika (wcześniej już mówiłem, że bardzo ją lubię) - pogłaskała mnie na przywitanie, sprawdziła zapas sucharków, ale nie pozwoliła umknąć na podwórko... Tylko Bieluszka mogła wysikać się do woli w trawie, mi przypadła w udziale osobista kuweta. Kotu to zawsze wiatr w oczy - a myślałem, że Dominika mi sprzyja! 
Potem jakiś czas Dominika spędziła wśród roślin - coś im tam nuciła, coś im posprzątała, polała wodą... Na odchodne jeszcze nas wygłaskała, i znowu mogliśmy się delektować wolnością... 
Następnie była niedziela - taki sam poranek z Dominiką, i taka sama nasza swoboda. Ech, nudna jest na dłuższą metę rozłąka z Państwem - nie cieszą psoty, jeśli wiem, że nikt mnie nie zbeszta... Na szczęście wieczorem już witałem się czule z Chilusią, z Panią i z Panem! Stokroć bardziej wolę być Państwa poddanym, niż samowolnie samotnym kotem. Najbardziej lubię, gdy wszyscy są w domu...

19 czerwca 2015

Bolesław i nieloty

full nielot
Hej, witajcie, moi fani! Na trochę zamilkłem, bo wciąż miałem przed oczami wspomnienie tego strasznego wieczoru... Pan czytał w gazecie (jakby ktoś nie wiedział, to taki kocyk cieniutki, w różne wzory, głównie w paski), że w miejskim parku są już pawie. Nie wiem, co dwunogi widzą w tych istotach, kalekich ptakach z rozległymi ogonami? Poszedłem sobie na wieczorny spacer. Przechodziłem jak zwykle, pod płotem, a następnie pod ścianą domu naprzeciwko. I tam mnie dopadło nieszczęście - z balkonu najpierw coś pociekło, a potem spadły mi na głowę mokre fragmenty pizzy, nieopisanie wstrętnie cuchnące! Uciekłem stamtąd co sił w łapach, żeby mnie nie utopili w tym deszczu... A w domu - kolejny koszmar - Pan musiał mnie wziąć pod prysznic! Mył i mył i mył, dokładnie, psim szamponem, aż zmył ze mnie to ohydztwo. I powiedział do Pani, że ktoś na mnie rzucił pawia... Nie wiem, co miał na myśli, bo to co miałem na sobie, nijak nie przypominało tęczowych piór kuraka. Ale za to wiem, że na mieszkańców sąsiedniego domu trzeba spojrzeć uważniej - w każdej chwili mogą chcieć powtórzyć wypuszczanie nielotów...

11 czerwca 2015

Kominiarz mimo woli

idę skrajem...
To znowu ja, Wasz Bolesław, zdobywca podniebnych przestworzy! Ech, choć działo się to wczoraj, jeszcze teraz trzęsą mi się łapy na wspomnienie... A było to tak: wyszedłem rano z psami, żeby wysikać się po nocy, jak każdy facet, najchętniej pod drzewem. I tam jakiś bezczelny gołąb podglądał mnie z gałęzi! No, musiałem zareagować - skoczyłem na niego z pazurami, a ten ptasi zboczeniec tylko odskoczył na dwie gałęzie wyżej. To ja za nim, i znowu, aż wyskoczyliśmy na dach sąsiedniego domu... Tam, za kominem, dałem mu popalić - aż zgubił część opierzenia! Ale ptak to zawsze sobie poradzi, nawet półżywy - odfrunął, a ja nie mam skrzydeł... Jak tu cholera, zejść z tego śliskiego, blaszanego szczytu? Słyszałem, jak Pan na mnie kićkał, ale bałem się mu odpowiedzieć... Ale przecież nie zostanę tu na wieki - odmiauknąłem raz i drugi, i o dziwo, nie zleciałem! I Pan mnie zobaczył! No, połowa sukcesu, albo mniej - wzrokiem związani - to jeszcze nie prosta droga w Pańskie ramiona! A skoczyć w otchłań chwastów i gałęzi - nazbyt ryzykowne, dla takiego domatora, jak ja... Patrzyłem z góry, jak Pan się krząta: musiał przeleźć ponad płotem (ja przełażę pod spodem, ale Panu brzuszek by nie pozwolił...), rozłożyć drabinę (dobrze, że akurat miał!), żeby krok po kroku wyjść na przedostatni stopień - na wprost moich zdrętwiałych łap... Trwało to trochę, ale kiedy już Pan złapał mnie za skórę na grzbiecie, wiedziałem, że będę bezpieczny... 
Od wczoraj chodzę tylko po ziemi - ale kto wie, czy jakiś ptaszek pojutrze mnie nie skusi?

31 maja 2015

Zmiany lokalowe

Zacznę od wieści najpilniejszych: przyniosłem garść wiadomości dla psów - że za garażem leży jakiś zgniły owoc, że kocica biało-szara też mnie wąchała i że dwunogi z bloku naprzeciwko jedli mięso i kiełbasę z grilla, ale nie zostawili ni okruszka! Bo ja zawsze przynoszę pocztę węchową - taki ze mnie niuch-kurier... 
A teraz powróćmy do adremu (jak mawiał dwunogi wykładowca przysposobienia wojskowego)! Państwo wymyślili, że przeniosą mi jadalnię - bo Pani widziała, jak Bieluszka sprytniej od cyrkowca wyżerała mi sucharki... A podobno moje jedzonko nie służy psom! Z tego akurat byłem zadowolony od razu - nie ma to jak delektowanie się pożywieniem, bez zbędnych kibiców. Ale druga część przeprowadzki początkowo przyprawiła mnie o dreszcz - Pan wyniósł moją kuwetę i część zawartości zostawił hen, w odległym rogu podwórza. Horror - zamiast przytulnej ubikacji za parawanem czekała mnie ogrodowa latryna! I jak tu załatwić potrzebę dużą i małą podczas deszczu? Fuj! Dopiero pod wieczór okazało się, że mimo wszystko jest lepiej - teraz awansowałem na trzeciego użytkownika drugiej ubikacji - kuwetka stoi na piętrze, w łazience. I od wczoraj już całkowicie i zupełnie nikt mnie nie podgląda - mogę pławić się w higienie sam! Tylko czasem na stanowisku obok przykucnie Pan lub Pani, jak to w toalecie, ale nie wchodzimy sobie w drogę...

27 maja 2015

Handel żywym towarem?

mysz jak złoto!
Podsłuchałem Pana, jak umawiał się z jakimś innym dwunogiem, że sprzeda mu mysz! Tak mnie to zafrapowało, że nie mogłem spać ani się bawić, tylko wciąż myślałem, że chyba jeszcze nie znam tego swojego Pana... No bo jak to: trzymał mysz w pudełku, w szafce, po cichutku, nie dokarmiał, nie napajał, mysz nie nie jest zmumifikowana (bo mówił do telefonu, że jest w stanie idealnym) - magik czy co? Chociaż na oczy nie widziałem jeszcze żadnej myszy, ale pamiętam opowiadania Felicji, ochy i achy psów, podziwiających jej urobek... 
Dopiero popołudniowe przybycie Pani ostudziło moje emocje! Wyszło na to, że nie dość, że podsłuchuję rozmowy dwunogów, to w dodatku okazałem się kompletnym ignorantem - owszem, to jest mysz, ale komputerowa! Inaczej mówiąc, to taki plastikowy twór, gadżet informatyczny! Pan postanowił się jej pozbyć, bo sam używa trackballa... A jego z kolei znam, choć nie wiedziałem, że tak się wabi to dziwne coś, które Pan tak pieści prawą górną kończyną...

26 maja 2015

Kocia KSW

siedzę w ringu - przed walką...
Kilka dni temu intensywnie trenowałem kocie kung-fu - wystarczyła chwila nieuwagi i otrzymałem wieczną pamiątkę - lewe ucho jest na koniuszku naddarte... Piekło, och piekło - ale Pan zalał mi sprawdzonym panaceum na rany - zielonką, i ból minął. A dziś stoczyłem walkę o swój Gwiaździsty Pas - w naszej kociej Konferencji! Mimo przyciętych pazurów (przez Dominikę) radzę sobie doskonale! Przeciwnikiem był jakiś bezdomniak, ale wypasiony, pasiaty kocur z blokowiska. Ale mu pogoniłem kota! Potem psy uroczyście wprowadziły do domu Państwa  mnie, zwycięzcę pojedynku - kroczyłem dumnie, z wyprężonym ogonem. Przyniosłem też psom najświeższe wieści zapachowe - wąchały w ekstazie woń sukcesu! Już mi teraz żaden czterołap nie podskoczy, przynajmniej z tych, które znam. Nie zarzekam się, że pokonałbym Pipi albo Romana - to nie moja klasa wagowa... 

21 maja 2015

Pipi i Emilka

Emilia
 księżna Pipi
Oprócz teczki z kwitami na Chili, Państwo powrócili z zapachem całkiem nowych psów: bulterierki Pipi i yorczyczki Emilii. Ale zapach, choćby i najintensywniejszy, nie opowie wszystkiego... Więc nadstawiałem ucha, gdy Państwo rozmawiali między sobą i już prawie wszystko wiem! Że to w domu Jasia, Klaudii i Gabrysi są te dwie psie dziewczynki, że Pipi jest wielka i bardzo towarzyska, że podobnie jak Roman Nadbałtycki też lubi polizać zamaszyście! W dodatku także jest utytułowaną arystokratką - brała udział w wielu wystawach, zdobywając złote trofea! A Emilka jest miniaturową yorczyczką. Wielkość jej to mniej więcej taka, jak moja w wieku czterech tygodni - pamiętam, jaki byłem, po prostu kruszynka! I jak wszystkie malutkie pieseczki - bardzo groźnie szczekającą na każdego nieznanego dwunoga! Bardzo chciałbym poznać z bliska te dwie, jakby nie było kuzynki mojej towarzyszki Chilusi...

20 maja 2015

Jej wysokość Chili

Oto ja, Wasz niestrudzony komentator spraw kocio-psich, Bolesław Waleczny! Mówię tak, bom w potyczce z jakimś burasem doznał rozdarcia ucha - ale on za to ma z nosa firankę! Więc jak mój słynny dwunogi imiennik, byłem Chrobry!
księżniczka Chili
A teraz najnowsza wiadomość: Państwo z tego wyjazdu przywieźli teczkę, wcale nie wykradzioną z IPN... Ta teczka jest zupełnie innym zbiorem dokumentów - w tekturowej osłonce jest ukryta historia Chili, do trzeciego pokolenia wstecz... Rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie powymieniani są z imienia, barwy i herbu, bo wszyscy jej krewni to sami hrabiowie psi i psie markizy, z kraju ościennego... Nie będę Was trzymać w niepewności i powiem od razu, że Chili jest chihuahuą pochodzącą z Czech! I pomimo arystokratycznego pochodzenia, bawi się ze mną, razem biegamy po podwórzu, pijemy z tej samej miski - tylko do jej budki z różową kokardą nie wchodzę, choć aż mnie skręca z ciekawości, co tam w środku jest? Dobrze, że nie sprofanowałem mieszkania Chili, bo teraz, to już nie jest chyba zwyczajna budka, tylko malutki pałacyk...

19 maja 2015

Pan Roman

Ja jestem Roman!
Państwo na weekend opuścili nas! Wprawdzie przychodziła nas doglądać, karmić i przytulać Dominika, pospołu ze swym Tatą, ale fakt pozostaje faktem - pojechali sobie do tego miejsca w kraju, skąd przyjechała Chili. Bo tam jej pierwszy właściciel - chłopiec o imieniu Jaś przyjmował po raz pierwszy Komunię! I zjechali się goście, by świętować ten fakt! Wraz z dwojgiem dwunogów, przybyłych znad Bałtyku przyjechał Roman - bardzo miły, wręcz szarmancki w obejściu czworonóg. Na swojej obroży ma przypięty wisior z numerem telefonu swoich właścicieli. I ma też gustowny ryngraf w kształcie kości, z wygrawerowanym swoim imieniem - psi dżentelmen! Pochodzi z klanu Boston Terierów, jest psim arystokratą... 
Wszystkie te wiadomości dotarły do nas ze strzępków rozmowy, którą wiedli ze sobą Państwo po powrocie z wyjazdu, więc opowiadam, tak jak usłyszałem... Panu bardzo podobało się mycie uszu, jakie Roman mu zafundował. A Pani była ujęta przywiązaniem Romana do swoich Państwa - gdy pojechali sami do miasta, był smutny, a kiedy powrócili - szalał z radości. Mam nadzieję, że kiedyś poznam go osobiście, bo Romkowi Państwo mają przyjechać do naszych, i powinni go zabrać ze sobą!
Tak samo jest u nas - też cieszyliśmy się: ja, Bieluszka i Chili, że Państwo wrócili cało i zdrowo... Z tej radości całą noc grzecznie spałem u Państwa w nogach. I wszyscy byliśmy zadowoleni!

11 maja 2015

Bolesław zadzwonił!

nowy krawat
Po kilku moich wyjściach w teren Państwo zrobili się nadopiekuńczy - wieczorem, gdy dopiero rozpoczyna się zabawa, na wyścigi Pani z Panem przywołują mnie tak zawzięcie, aż muszę pożegnać nowo poznanych kumpli i wracać... Bo podobno boją się, żebym nie zginął. Słyszałem, że niektórzy dwunożni wcale nie wypuszczają swoich podopiecznych, czterołapów jak ja, nawet na podwórze - współczuję im życia w niewoli. Abolicja to wspaniała sprawa! Ja chyba tych swoich Państwa kocham - że pozwalają mi chodzić swoimi ścieżkami, nie ograniczają wolności! I muszę przyznać, że odkąd Państwo otworzyli mi drzwi do świata - nie szaleję już tak w domu (wystarczająco wybiegam się za płotem)... 
A dzisiaj przed wyjściem w świat dostałem krawat (trzeba przyznać, że Pan trafił w mój gust) - delikatnie połyskliwy, złototytanowy, jakby obsypany diamentowym pyłem. Od razu widać, że nie jestem bezpańskim dachowcem, tylko udomowionym pupilem, na wybiegu! Tylko trochę niepotrzebnie przymocowany jest dzwonek - ech, ptaszki, a taką miałem ochotę na was zapolować... Ale cóż - tak zrobione jest to ubranko, więc chodzę i dzwonię, a Pani mówi, że poruszam się jak grzechotnik. Podobno po naszym Starym Mieście chodzi taki dwunóg i równie głośno obwieszcza swoje przybycie takim stukadłem... 

05 maja 2015

Majowe przebieżki

Po otwarciu drzwi do świata - intensywnie poznaję okolice. Zataczam coraz szersze kręgi od bazy, ale nadsłuchuję, kiedy Pan woła, bo wieczorem drzwi zostają zamknięte. Już wiem, że trzeba wracać, żeby nie zostać na noc w drewutni...
Dziś byłem na drzewie, ale jeszcze nie osiągnąłem szczytu - z daleka jest ot, takie sobie, a z bliska wysokie, jakby do nieba wyrosło! Czułem tam, na gałęziach jakieś ślady dwunogich, ale mniejszych, takich ze skrzydełkami. Ten gatunek nazywa się ptakami, są różne, choć prawie takie same... Unikają mnie, nie wiem zupełnie, dlaczego?
ptaszek...
A Chili opowiadała, że w tym nowym ubranku, uszytym jej na zamówienie, chodzi jej się nad wyraz dobrze. Była z Panem na spacerach: a to wokół domu, a to pętlą sięgającą do stacji paliw, a w niedzielę nawet poszli z Panem hen, do centrum miasta! Wprawdzie część drogi Chilusia przebyła na Pańskich rękach, ale i tak było mnóstwo atrakcji! Zostawiła wiele wiadomości dla przechodzących ewentualnie psów i odczytała ogólnodostępne maile od innych, wcześniej idących... Z naprzeciwka szli jacyś dwunożni z przeróżnymi psami, w powietrzu unosił się zapach smażonego mięsa i bezdomnych kotów. Pan pstrykał fotki mijanym kamienicom. Chili szczekała, jak prawdziwie obronny pies! Powrócili oboje zziajani, zadowoleni ze spaceru. Ja bym tam nigdy nie dał się ubrać i iść na smyczy z Panem przy nodze - takie zachowanie kotom nie przystoi!

01 maja 2015

Co się czai za płotem

trawię kolację...
Już chodzę, gdzie tylko chcę - Państwo obdarzyli mnie zaufaniem! W końcu przetrzymałem ten marzec i dodatkowo kwiecień, a w pierwszym dniu maja poszedłem na obchód otaczającego mnie świata... Po powrocie z przebieżki rozmawiałem z psami przy misce, i one zaczęły wspominać historie sprzed lat, opowiadane wśród tutejszych czterołapów. Wspomnienie dotyczyło jednego z moich poprzedników, łaciatego kota o imienu Filon vel Felek... 
Tenże Filon, jak wszystkie koty u Państwa w domu, chodził swoimi drogami, po okolicy. A wokół było inaczej niż teraz - budowały się  nowe domy, na miejscu starych, zrujnowanych chałup. I właśnie jednego dnia, a właściwie wieczora, Filon przyszedł na wieczorny posiłek z łapą rozciętą niemalże do kości! Gdzieś zapewne przemykał się po budowlanych zakamarkach i natrafił na rozbite szkło... Państwo zaraz mu tą ranę opatrzyli, na swój dwunogi sposób - użyta została utleniona woda do dezynfekcji, a potem zabandażowali mu łapę, i odjechali (był to czas świąteczny, więc Państwo pojechali na Boże Narodzenie do rodziców Pani). Gdy powrócili, Filonowa łapka wcale nie była lepsza - widocznie medycyna dwunogów nie działa dobrze na kocie ciało. Więc powieżli Państwo Filona do kliniki dla małych zwierząt. Tam, w poczekalni - istny armageddon: chore psy, niezdrowe króliki i ranny kot Filon... Za drzwiami gabinetu jakiś inny kotek tak się nie poddawał badaniu, aż jego krzyki świdrowały uszy wszystkich czekających... Strach ten udzielił się również Filonowi, trząsł się jak w febrze, ledwo co go Pani utrzymać mogła... Następnie wyszła dwunoga doktorka, w rękawicach po łokcie, i wzięła się za Filona. A Filon spokojny, rozluźniony, cierpliwie znosił badanie, nie krzyczał, bo wiedział, że tu mu pomogą - zaprzeczenie poprzedniego pacjenta... Aż go dwunoga pani doktor pochwaliła za dzielność!
Filon
Skaleczenie Filona na tyle było poważne, że musiał zostać na noc w zwierzęcym szpitalu, połączonym z hotelem - rana musiała być oczyszczana pod narkozą, a potem zeszyta. Państwo wrócili do domu. gdzie powitały ich psy: Koko i Muszka - smutne od rozłąki z Filonem. Koko nawet nie chciała nic jeść, tak przeżywała stress... 
Na drugi dzień Filon powrócił, cały dumny, wychwalany przez pracowników hotelu, że wcale się nie bał psów - a czemu by miał? Wszak z psami żył na codzień... 
Będę uważał, rozglądał się dookoła - nie chciałbym za żadne skarby trafić na stół operacyjny! Mimo że medycyna poszła do przodu, to lepiej trzymać się z dala od skalpela, choćby i w dobrej sprawie użytego...

29 kwietnia 2015

Zielono mi!

osiągam kręgi wtajemniczenia...
Okno na podwórze stanęło otworem! Pomimo że absolutnie nie ma tu klimatu grozy, jak u słynnego dwunogiego Alfreda H., to drżały mi wąsy z emocji - Państwo dyskretnie obserwowali moje poczynania, a ja w końcu poczułem, czym pachnie wolność... Psy poprowadziły mnie w najdalszy zakątek ogrodu, a dalej poszedłem sam - gracko przeskoczyłem płot, jak mój dwunogi imiennik (elektryk z zawodu). Ale nie chodziłem daleko, na to jeszcze przyjdzie czas - najważniejsze że przekroczyłem granicę działki. Psom i tak zagrałem na nosie - że sobie chodzę swobodnie tam, gdzie one nie mają wstępu. Przeniknąłem do zamkniętej drewutni, zaglądałem do garażu, byłem nawet w piwnicy, gdzie stoi szafka, w którą Pan rzuca szuflą czarne kamienie - w końcu wiem, skąd się bierze przyjemne ciepło, do leżenia przy kaloryferze... Dopiero deszcz zapędził mnie z powrotem do chaty... Ale już sobie planuję trasy spacerów na następne dni!

26 kwietnia 2015

Skoki semestralne

Ech, kocie życie upływa szybko! Ani się kot nie obejrzy, a już po marcu maj puka nieśmiało do drzwi tarasu... I już z matematyki, nieważne czy kociej czy dwunogich wynika, że żyję już pół roku! Już jestem starym kotem (tak mi się wydaje...) Ale w duszy nadal odczuwam młodzieńcze wzloty - od kilku dni trenuję skok wzwyż, z rozbiegu i z miejsca - żeby złapać w locie te fruwające żyjątka... Państwo wydzielają mi jak na lekarstwo wyjścia na taras, choć pozwalają zwiedzać wszystkie zakamarki podwórza. Byłem już w drewutni, w której w ogóle nie ma drewna, tylko jakieś Pańskie szpargały, zaglądałem do garażu, gdzie mieszkają dwukołowe pojazdy (dla dwunogów chyba w sam raz). Nie byłem jeszcze w lochu, gdzie płonie żar, ogrzewający dom Państwa, ale za to obwąchałem dokładnie worki z węglem. Wszystko po kolei zobaczę!
A przedwczoraj znów wpadłem w ramiona Andrzeja i Joli - którzy przynieśli Panu jakieś urządzenie, podobno do przewracania drzew. Na szczęście Pan je potem zabrał mi z widoku... Ale wygłaskali mnie za to - mogą co drugi dzień znosić różne żelastwo, jeśli miałbym tak być głaskany...

22 kwietnia 2015

Pomiary według Bolka

przeszywam Cię wzrokiem!
Oto ja, Bolesław! Od wczorajszego wieczora do dzisiejszego poranka, praktycznie bez zmrużenia oka, zajmowałem się metrem! Gdyby ktoś chciał spytać, to nie było wiekopomne dzieło dwunoga Józefowicza, tylko stalowa taśma, którą Pan trzymał w kuchni wysoko, poza zasięgiem moich łap. Ale to, co było dobre, kiedy tylko przybyłem do tutaj, teraz nie oparło się memu kociemu sprytowi i zwinności... Zerwałem tą taśmę z wieszaka - legła na posadzce jak wąż na baczność, wydając odgłos bliski uszom rodziny dwunoga o nazwisku Trojanowski, rodem ze Zwierzyńca, nomen-omen... No i zaczęła się zabawa, czyli trudy nocnych pomiarów - miarka wysmykiwała mi się z łap, nie poddawała zębom, ślizgała pod szafkami. Spociłem się przy tej robocie jak mysz. A o poranku, kiedy Pan mi robił fotkę, okazało się, że mam oczy jak ostatni syn Kryptonu... Ciekawe, kiedy będę mógł wzrokiem dziurawić torby z jedzeniem?

21 kwietnia 2015

Nowe szaty królewny

krawat dla dziewczyny
Kilkanaście dni temu Pan rozmawiał za pomocą komputera jedną naukową osobą. Nie były to roztrząsania scholastyczne, z gatunku: ile diabłów zmieści się na końcu jednego kociego wąsa, a raczej poszukiwanie rozwiązania na złamanie psiej niechęci do opuszczenia domu. Konkluzją tej rozmowy było zamówienie dla Chilusi (tak, wszystko to dla niej!) krawata, szytego na miarę. I wczoraj nastał ten dzień, że jak mówi poeta: przyniesiono pod drzwi Państwa chaty dla Chili nowe szaty! Natychmiast został przymierzony ten krawat w czerwone serduszka - i o dziwo, Chili obnosi się w nim dumnie!
A ja chodzę bez ubrania, tylko w futerku - jak koci nudysta...

17 kwietnia 2015

Rozkosze podniebienia

marzenie...
Dziś dzień pod znakiem jedzenia! O poranku Pan dał mi puszkę przepysznego mięska w galaretowatym sosie - jadłem do rozpuku... W misce wciąż mam uzupełnianą porcję sucharków, a do popicia - świeża woda (tu już miska wspólna dla wszystkich). Chili jest odżywiana przez Pana kuleczkami z mięsa, pochodzącego z wołu. Bieluszka jada głównie sucharki, ale ma w swoim legowisku zakopaną na czarną godzinę kromkę suchego chleba. A Chili połyka swoją kuleczkę i potem skrada się, podkrada Bieluszce po jednym chrupku... Państwo jadają tyle różnych rzeczy, że nie spisałby ich nazw nawet na wołowej skórze. Niektóre ich potrawy czasem i nam wpadną - jakieś skóry z ryb, kości, chrząstki albo i mięso. Chili je nawet ogórki, jabłka, marchew i lody! 
Dziś Państwo gościli Dominikę - Pani czarowała coś nad stołem, Pan mieszał jakieś sosy, oleje i przyprawy - powstał z tego placek na całą blachę, z mnóstwem dodatków. To się u dwunogich nazywa pizza! Jedli we troje potem tą pizzę, upieczoną w duchówce, a dla nas nic nie spadło... Fakt, że podobno taka pizza jest pikantna, aż dziurę w języku wypala! I takie ostre podobno nam szkodzi - lepiej nie próbować, żeby nie pokaleczyć mordki...

16 kwietnia 2015

Obdukcja

Lecę gdzie chcę!
Gwoli wyjaśnienia zainteresowanym i współczującym: nic mi się nie stało, bo ja fruwam ponad przepaściami! Upadek wręcz mnie wzmocnił - teraz kombinuję, jak wskoczyć na witrynkę w salonie albo na górny rząd szafek w kuchni. Już swobodnie wchodzę do kabiny prysznicowej, do wanny - tylko do sedesu mam wstręt od czasu niechcianej kąpieli. Kiedy już wypuszczą mnie na podwórko i nie będą wciąż chuchać na łapy, wlezę na to drzewo, co na sąsiedniej działce rośnie, i skoczę z samego czubka, lepiej niż na bungee!

Kocie doły

ogrodnik idealny...
Nie było czasu na pisanie! Ta dwunoga Dominika, która w domu ma dwóch kolegów kotów, nie dalej niż przedwczoraj odwiedziła Pana, a przy okazji i mnie. Najpierw siedzieliśmy w pięcioro (ja, Bieluszka, Chili i dwunogi) i odbywało się grupowe głaskanie. Kiedy już prawie odlatywałem z błogości, dwunożni poszli na podwórze. Och, na moje podobieństwo grzebali zaciekle w ziemi, kopali dołki i coś zagrzebywali - ale nie udało mi się dostrzec zza szyby, czy robili przy tych dołach to samo, co ja w kuwecie... Podobno u dwunogich takie prace ziemne to się nazywa sadzenie i sianie. Co tam wyrośnie - czy coś do jedzenia? Na razie nic nie widać, ale skoro Dominika to robi, to na pewno będzie coś pięknego! Bo ona kocha prace ziemne, tak jak nasze Państwo nas, czterołapów...
Od tego porannego głaskania taki we mnie wstąpił animusz, że w nocy dwa razy zleciałem z półki, wprost na schody. Ale nic w sobie nie złamałem - bo jestem elastycznym kotem!

12 kwietnia 2015

Polowanie na muchy

śledzę te latające potwory...
To ja, Wasz Bolo Śledzący! Wczoraj Państwo pobrali Chilusię i pojechali gdzieś (już wiem, że jadą, bo zabierają budkę ze sobą) na cały dzień. Po powrocie Chili znowu mi opowiadała o bezkresnych przestrzeniach działki, o leżeniu na słońcu i o tym, że dostała kość jak ona sama wielką. Nie chciało mi się wierzyć, że są takie duże gnaty, dopóki Pan nie dał Bieluszce takiego samego golenia. Ogromny! Bieluszka walczyła z nim przez cały wieczór! 
Wieczorem leżąc na oparciu kanapy obserwowałem, jak psy poszły na podwórze. Kiedy powróciły, za nimi wślizgnęła się jakaś latająca potworność - brzęcząca pod sufitem, bzycząca na szybie okna. Próbowałem do niej podskoczyć, dosięgnąć i sprowadzić do parteru, ale była za szybka i za wysoko... Dziś rano kość już nie budzi nijakiego zainteresowania, ostrugana z resztek mięsa pracowitymi zębami Bieluszki. A mucha (tak nazywa się ten fruwający potwór) jakby nabrała siły - wkurza mnie tym brzęczeniem i wymachiwaniem łapami, jakby pokazywała mi, że mogę jej skoczyć. Więc skaczę, niech nie myśli! Pani mi zabrania i krzyczy, bo w ferworze polowania raz zaczepiłem obrazek, raz firankę i sześć razy klamkę. Pani nie ma w sobie żyłki myśliwskiej... 
Ach, byłbym zapomniał - a to też ważne: dziś pozwolili mi wyjść na podwórko! Byłem w jakiejś szopie którą Państwo nazywają drewutnią i w której jest mnóstwo przedziwnych szpargałów - opowiem o tym dokładniej w następnej notatce... Na tarasie jest super ciepło, a jeszcze jest wokół coś takie zielone i miękie, nazywane trawnikiem - psy na to sikają. Trzeba będzie zbadać toto bliżej...

07 kwietnia 2015

Wielka Noc Bolesława

jajo dla podróżnych...
Ach, ta Wielkanoc! Prawdę mówiła Bieluszka, że to będzie przeżycie - moja noc zaczęła się sobotnim popołudniem, a skończyła poniedziałkowego wieczora - sami przyznacie, że jeśli nie wielka, to spora... Dla dwunogich to były doznania religijne, najważniejsze w roku liturgicznym. A dla nas, czterołapów - czas relaksu... Państwo zapakowali do autka różne wiktuały i ubrania, a na koniec pobrali Chilusię, wraz z jej domkiem i gdzieś pojechali... Nie wiedziałem, co to za praktyki, dopiero kiedy Bieluszka przyszła, bez bojaźni wskoczyła na kanapę, potem na fotel i znów na kanapę, i wyciągnęła się jak długa, zrozumiałem, że dom jest tylko nasz! Będę mógł spać na Pani miejscu w łóżku, na poduszce, na kołdrze i pod kołdrą, będę mógł stać albo spać na stole kuchennym bez strachu, że przyjdzie któreś z Państwa i zakrzyknie: Apsik! Gdybym był Kotem w Butach, mógłbym też nie zdejmować obuwia i chodzić w nim nawet po kuchennym blacie - po prostu niczym nie skrępowana wolność nas dopadła! 

03 kwietnia 2015

Ab ovo

Ale jaja! Dookoła wszystko kręci się wokół tych tajemniczych kul! Zacząłem bliżej się im przyglądać po tym, kiedy Pan wziął jedną, walnął nią w głowę, a gdy pękła - zjadł zawartość. Oczywiście to nie Pana głowa pękła, tylko ta kula...
jajko dwunoga Faberge...
Kawałeczek białości ze środka dostało się Chili - ale się oblizywała! No to i ja sobie myślę - sam zjem... Kiedy Państwo byli w salonie, ja cichutko jedno z jaj zrzuciłem, ale koci pech mnie prześladuje jakiś, bo w środku była tylko jakaś galareta... I wcale nie było cicho, oj nie było! Pani krzyczała, że ze mnie będzie pasy drzeć! A Bieluszka miała używanie - wylizała podłogę w tym miejscu. Ta nierówna kula to się nazywa jajko, i podobno pochodzi od kury, chociaż niektórzy twierdzą, że lepiej niż drób robił je dwunóg nazwiskiem Fabergé. Takie niepozorne to jajko, a dwunogi się z nim obchodzą tak ostrożnie, i tak go szanują - a rzeczy pochodzące od kotów wcale nie są przez ludzi hołubione...

31 marca 2015

Psia łaźnia

czysta Chili
Chili była w kąpieli! Pan napuścił wody do brodzika, zmoczył sierść pod prysznicem, a potem użył szamponu. Szorowana była pienistą cieczą Chilusia, i pod brodą, i po grzbiecie, nawet ogon został oczyszczony... Potem - jak w myjni samochodowej - nastąpiło suszenie, wycieranie ręcznikami. I na końcu suszenie powietrzne (pieseczek się wytrzepał i przebiegł cztery razy z kuchni do pokoju). Z wrodzonej uprzejmości nie pytałem Bieluszki, po co to całe mycie, i czy ona także pójdzie do łaźni?
Mnie to nie dotyczy - ja myję się sam, na pół sucho. Koty tak mają. Chociaż nie wszystkie - wśród mieszkających z Państwem była jedna czarna owca, chociaż ruda. Miała na imię Boruch i nie myła się nigdy. Na szczęście trafiła do Państwa w porze wiosennej, więc czasem błoto spadało z niej wraz z deszczem... Nigdy też nie mruczała - to chyba była jakaś chińska podróbka!

28 marca 2015

Mysi przemarsz

Dziś rano śmiechu było co nie miara! A wszystko z powodu przemarszu myszy: Państwo przypomnieli sobie, jak kiedyś, dawno, dawno temu, podczas wspólnego oglądania telewizji, Pani leciutko się zdrzemnęła. Oparta była jakoś tak przy tym o Pański tors, że głową dotykała szyi. I wtedy Pan przełknął ślinę, a grdyka dotknęła Pani głowy. Pani się ocknęła i krzyknęła ze strachem: Och, przeszły mi po głowie dwie myszy! I też był śmiech do rozpuku, bo Pan nijak nie mógł pojąć, skąd akurat myszy, i dlaczego tylko dwie? Pani nie umiała wytłumaczyć też, ale upierała się, że miała takie wrażenie - nie precyzowała, skąd przyszły i dokąd zmierzały - ale PRZESZŁY!!! Skąd to skojarzenie, nikt nie wie... Bo tak naprawdę, Pani nie miała w życiu żadnego kontaktu z myszą (boi się ich bardzo).  Chciałbym być przy tym zdarzeniu - podejrzeć Pana, w jaki sposób taki wielki dwunóg potrafi naśladować rytm mysich stóp? Wiedza o myszach jest dla każdego kota bezcenna - co prawda jeszcze nie widziałem żadnej myszy na oczy, ale czuję, że chciałbym ją zobaczyć, i co tu kryć - zapolować na nią! Zapytam Chilusię, jak Felicja radziła sobie z myszami? Czy opowiadała psom szczegóły polowania, czy tylko chwaliła się ilością upolowanych (układała je martwe na wycieraczce)? Tak mnie ten temat wciągnął, że całkiem potem, gdy po obfitym posiłku (skórka i ości z wędzonego dorsza) zasnąłem, przyśniła mi się tańcząca mysz... Zresztą, popatrzcie sami!