Koko - wzór cnót wszelakich

Koko
Koko była suką owczarka belgijskiego gronendaela, czarną jak poranna kawa naszego Pana. Została odebrana przez Państwa od okrutnych dwunogich wieśniaków, którzy trzymali dwumiesięczne szczeniątko na łańcuchu, wytrzymującym furię byka, i natychmiast pokochana, z wzajemnością. Za swoje ocalenie odwdzięczała się Państwu jak umiała (a umiał wiele, choć nikt jej nie uczył) przez blisko 14 lat. Koko wiedziała, że Pan wraca z pracy i jedzie windą - czekała już przy drzwiach, bo zawsze wychodziła z nim na popołudniową sikupę. Czytała w myślach Pani i usuwała się (nieraz z wielkim trudem, bo przez całe swe psie życie była chora - jeden doktór się na jej ułomności wyhabilitował, bo po raz pierwszy udało się utrzymać psa przy życiu) z drogi, jeśli Pani o tym pomyślała. Była bardziej niż małomówna - dopiero, gdy do domu zawitała rozwrzeszczana Mucha, też zaczęła wydawać sporadyczne okrzyki... Nigdy nie sępiła przy stole, choćby na nim najpyszniejsze smakołyki były. Cierpliwie zaplatała nogi, gdy Państwo czasami się spóźniali z wyjściem na łączkę albo nie mogli na czas dojechać do domu, ale przeważnie podróżowała z Państwem na tylnym siedzeniu auta. Jedyne, czego się bała, to wystrzałów i bengalskich ogni, chociaż ten lęk przyszedł do niej znienacka, już w czasie dorosłym...
Teraz, choć już jej nie ma wśród nas, jest ciągle przywoływana pamięcią. Cokolwiek złego zrobiły Chili albo Bieluszka, a ostatnio Saba - wiadomo, Koko by tego nie zrobiła nigdy! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz