30 grudnia 2014

Kocia muzyka

To znowu ja! Ledwo co przeszły Święta, a już podobno zbliża się jakiś Sylwester - pewnie jakiś sławny dwunogi. Za nim ma też przyjść niejaki "Karnawał". Qrde, ale będzie się działo! Pan przekłada takie srebrne talerzyki, w uszy ma powkładane jakieś druty, i kiwa się jak kocia sierota. Tam w Pańskich uszach to się nazywa "muzyka". I będzie grana na cześć tego, który ma przyjść za kilka dni. Kiedy już przyjdzie, to zapewne zostanie na dłużej!  Podsłuchałem jeden ulubiony Pański kawałek - rzeczywiście, pełno tu miauczenia i walenia łapami. Ale to fajne - sam od czasu do czasu coś tam zaśpiewam. Któż by pomyślał, że to dwunogi naśladują nasze głosy?  Zresztą - posłuchajcie sami - jak urosnę, to razem z Felicją i może jakimiś kolegami z dzielnicy też odstawimy podobny koncert!



Według Pana, Felicja ma głos niski, a ja wysoki,  chociaż ja myślę, że raczej odwrotnie - to ja jestem mały, a Felka duża i razem stworzymy chór... Ale to w przyszłości!  Na razie idą ci dwaj... Podsłuchałem, jak Bieluch mówił, że w ubiegłym roku na powitanie tego Sylwestra strasznie głośno strzelali. Trochę się boję tego strzelania...  A nuż ktoś strzeli w naszą stronę? Nawet nie ma jak oddać! 

29 grudnia 2014

Felicji uprowadzenie przez dwunogich

Dzisiaj postanowiłem opowiedzieć, ku przestrodze innym kotom - jak Felicja została uprowadzona! Kiedy usłyszałem tą opowieść - moja kocia dusza trzęsła się ze strachu, jak galareta!
Chronologicznie było to tak: Państwo wypuścili ją na zewnątrz, jak codzień, od zarania kocich dziejów. Felicja lubi chodzić w różne miejsca: a to do opuszczonego domu obok, gdzie czasem jakaś mysz się zabłąka, a to przespaceruje się po piwnicach sąsiedniego bloku, lub zrobi rundę pomiędzy okolicznymi domkami - a nuż ktoś nowy przybędzie? Czasami chodzili we dwoje z takim rudym kolesiem, a czasem dołączał do grupy jeszcze jeden czarniawy, z obciętym ogonem. Ale tym razem Felka wyszła sama. Rankiem, kiedy wracała z obchodu, jakieś dwunogie dziecko tak zaciekle ją kićkało i głaskało, aż dała się wziąć na ręce. Ooo, to był błąd! Zabrali ją ze sobą, do jakiegoś tajnego kociego więzienia. Tam ją karmili szynką, kiełbasą i sucharkami, ale Felicja nie chciała nic tknąć - urządziła strajk głodowy! W dodatku - im bardziej głaskali, tym bardziej pazury Felicji zagłębiały się w ciała głaszczących. Trzymali ją tam u siebie blisko tydzień, może nawet półtora...
pazurki zawsze mam ostre!
W końcu oddali Felicję do schroniska dla bezdomnych kotów (pewnie za karę, że nie chciała jeść frykasów). 
Ale że Felicja to dziewczynka i nie mieli jej co wyrżnąć, to przynajmniej  pozbawili ją atrybutów macierzyństwa... 
Państwo już poważnie rozglądali się za nowym kotem - już chyba byłem planowany do zagoszczenia w tej Sforze... Aż jednego dnia przyszła dwunoga kidnaperka i zapytała ni z tego, ni owego, "czy Państwu kot nie zginął?" "- No pewnie że zginął! Ale myśleliśmy że go jakieś auto zabiło!" - odpowiedział Pan. A kidnaperka dalej ćwierka: "Bo my, proszę Pana przygarnęliśmy takiego podobnego, ale oddaliśmy do kociego przytułku. I pomyśleliśmy, że to Państwa..." Ot logika dwunogich: kot jest tutejszy, ale oni go wysyłają do obozu, gdzie przeprowadzają na więźniach medyczne eksperymenty... Na szczęście porywaczka nie chciała okupu, tylko oddała Felicję, chudą jak fotografia, i z chorą szczęką (nie mogła jeść nic twardszego od mleka) - zapewne męczyły ją wyrzuty sumienia... Państwo się ucieszyli bardzo - przecież Felka z nimi już ponad 10 lat zżyta. Pani to wręcz oniemiała...  Psy się ucieszyły po swojemu - obwąchiwały ją ze wszystkich stron. Chili nawet uroniła kilka psich łez - jakby nie było, wzruszający jest taki powrót na łono Rodziny... 


27 grudnia 2014

Święta, święta i... po świętach

Ech! Miałybyć te święta taaakie długie, a tu ot, jak ogonem machnął: kolacja wigilijna przeciągnęła się blisko do północy, a potem dwunodzy wcale nas nie słuchali, tylko pobiegli do kościoła na "mszę". Więc i my, nic nie mówiąc, zaszyliśmy się w swoich legowiskach. Następny dzień też wcale nie jakiś tam odmienny, przynajmniej dla mnie. Trochę pospałem u Państwa w pościeli, potem zjadłem sucharków, poganiałem się z Bieluchem, popiłem mleka i znowu pospałem. Normalka! Codziennie tak robię, więc nie widziałem żadnej różnicy. Dopiero wczoraj z okna dojrzałem coś dziwnego - z góry spadało takie coś białawe, jakby ktoś mlekiem sikał. Od Bielucha dowiedziałem się, że to jest "śnieg", ale nie wiem nadal, do czego on służy, bo Państwo nie wypuszczają mnie za "drzwi". Czy on spada tylko na święta? Z czego jest zrobiony? Felicja mówiła, że jest "zimny"...  
Kolejny dzień identyczny do poprzednich - co te dwunogi widzą w tych świętach? Przereklamowane! Fakt, odwiedził nas jeden inny, mniej znany człowiek, ale zabawa z nim taka sama, jak z Państwem - a to go zębami za palec, a to pazurkami gdzie bądź! Dosypał mi sucharków, więc chyba jest "dobry"... Państwo orzekli zgodnie, że urosłem. Pewnie to od tego "śniegu"... Ciekawe, jak długo rosła Felicja? Czy będę kiedyś taki, jak ona? Od tych pytań mąci mi się w głowie - pójdę, pobawię się z Chili. 

                  

23 grudnia 2014

Wigilia Wigilii

Powinna być taka!
Prace domowe idą pełną parą. Pan biega z miotłą i mopem, szura nimi po podłodze, z czego robi się czysto. Pani szykuje potrawę za potrawą, każda kolejna bardziej wymyślna od poprzedniej. Dziś zrobiła śledzie, wczoraj "pasztet", a ma być "dwanaście" dań! Wszystko ma być gotowe na Wigilię - potem to już się nie liczy... Już wiem, co to takiego ta "Wigilia" - Bieluch i Felicja zgodnie twierdzą, że późno, późno wieczorem wszystkie zwierzęta zaczynają mówić głosem dwunożnych. I dlatego te przygotowania takie uroczyste - bo dwunogi tak normalnie, to tylko udają, że nas rozumieją... Ale to tylko nasze zdanie - dwunogi mają na ten temat inne wytłumaczenie: to wszystko na pamiątkę wydarzenia sprzed 2000 lat, gdy w "stajence" urodził się pewien malutki, chociaż wielki człowiek, któremu dali na imię Jezus. I od niego wszystko się zaczęło! To było pierwsze "Boże Narodzenie"! 
Och, kurtka na wacie! W "telewizorze" widziałem, jak wygląda "choinka" goła i jak wygląda "ubrana"... A ja, głupi Bolek, myślałem że choinka w kącie stałaby w futerku...
W domu naszych Państwa są dwie choinki, mała i całkiem ogromna. Niestety, obie schowane na piętrze. Już mówiłem, że Pani wymyśliła dekorację "abstrakcyjną", żeby mnie nie kusiło poznawanie przez przewracanie... Trochę mi szkoda, bo podobno pod "tradycyjną" choinką zawsze są jakieś "prezenty". Może dostałbym "mysz"? Ech, co drugie słowo, to jakieś nowe! Uczę się i uczę - może wkrótce zostanę "uczonym"?

           

22 grudnia 2014

Szybko, wolno, a czemu "nie wolno"?

Już mieszkam w domu Państwa blisko miesiąc. A sam mam niewiele więcej, niż dwa razy tyle. Poznaję wszystkie zakamarki: byłem już w szafie z ubraniami, w kabinie prysznicowej, w Bieluchowym domku, zaglądałem do pralki, chodziłem po stole, wyłaziłem na łóżko. Czasem podczas tych moich wędrówek słyszę od Państwa "Nie wolno!" I jak sprawdzam zębami, czy Pan albo Pani są smaczni - też krzyczą to samo! A przecież ja nie gryzę ich powoli, tylko szybko... Tak samo szybko biegam - Chili przenigdy mnie nie dogoni, chyba że dam jej fory... Moja starsza przyrodnia siostra Felicja przechodzi pomału i dostojnie. Bieluch to też zasadniczo flegmatyk. Wychodzi z tego, że jestem w tym gronie najszybszy! Więc posłuszny jestem Państwu, kiedy do mnie mówią: Bolek, nie wolno!
przenikliwe oczy Felicji
Przez tą moją zwinność i niepowstrzymane chęci poznawcze - Państwo zrezygnowali z ubierania choinki. Pani za to wymyśliła dekorację świąteczną antykotową - nad drzwiami, prowadzącymi na taras. Pan ze stopni drabiny poupinał różne ozdoby i lampki bezposrednio na firance. Podoba mi się to przybranie, ale nie mam szans na obejrzenie z bliska... Nawet gdybym skoczył o tyczce, też bym nie dosięgnął... Ale cóż to może znaczyć, że w tym roku choinka będzie gołą? Czy nie będzie jej zimno bez ubrania?
Z dnia na dzień poznaję nowe słowa, nowe pokarmy i nowe zwyczaje w tym domu panujące. Już pomału zaprzyjaźniam się z Felicją - coraz rzadziej na mnie warczy, tylko piorunuje mnie swoim przenikliwym okiem...
Jutro rano mają przyjść kuzyni Państwa, żeby się ze mną zapoznać. Wszystko dokładnie opowiem po południu albo wieczorem - bardzo się cieszę na to spotkanie!!! Teraz już idę spać - może w ciepłym posłaniu trochę urosnę, jak to ciasto, które Pani będzie piekła?

21 grudnia 2014

Bieluch - najstarsza towarzyszka mojego Państwa...

Wciąż u tych Państwa coś nowego! Dziś pierwszy raz w życiu jadłem takie pyszne rzeczy! Nie sucharki, tylko miękie, pachnące - Felicja mówiła, że to się nazywa: mięso i że pochodzi z kaczki... Były jeszcze kawałki takiego czegoś twardego, twardszego niż sucharek, ale tak samo pachnącego, jak mięso. Chili nazywa toto kość czy jakoś tak... Te kości to Pani dała właśnie Bieluchowi i Chili. A potem z ich mieszkań słychać było chrupanie i smakowite mlaskanie. Chili swoją kość nosi ze sobą wszędzie, pewnie boi się, żeby jej nikt nie zwędził. A Bieluch chrupie, chrupie, a potem chowa sobie na potem. Bieluch jest zapobiegliwa, zawsze coś tam w domu swoim ukrywa (sam kot nie poczuje, jak mu się zrymuje)...
Bieluch wygrzewa się w słońcu...
Dziś Pani piekła ciasto. Cała kuchnia była wypełniona zapachem! A wieczorem - ech, kurza twarz, cały kocioł mięsa gotowała... Bo podobno idą jakieś święta... Ciekawe, jak one idą i którędy? Czy przyjdą tak samo szybko, jak oboje Państwo w południe pobiegli na piętro i coś tam sprzątali? Ja im nie przeszkadzałem, ani nie pomagałem, bo ja nie umiem sprzątać. W ogóle, ze wszystkich prac domowych to najlepiej umiem spać...


Kilka słów muszę opowiedzieć o Bieluchu. Bieluch jest najstarszą, z żyjących czteronożnych w tym domu. Kiedy przyjechałem do domu z tymi Państwem, to Bieluch trzęsła się jak galareta. Taka była przejęta, że dołączył do grupy nowy lokator. A teraz - jesteśmy już kumplami! Według jej opowiadania powtarzam, bo nie wszystko rozumiem. Niektóre słowa brzmią obco. I nie chodzi wcale o to, że to w języku psim... A więc z Bieluchem było tak: urodziła się niespodziewanie, jako jedynaczka, w pewien letni wieczór, wieki całe temu, pod tym samym stołem, pod którym teraz ja baraszkuję z Chili. Jej matką była Mucha, która rok później wymknęła się jakąś szparą w płocie i zaginęła gdzieś, przed Wigilią - rany, musimy się pilnować! Ach, to może dlatego Bieluch nie lubi oddalać się od domu? Żeby nie podzielić losu mamy? Ja to chyba nigdy bym nie wyszedł sam! Chyba, że mnie Państwo zabierze ze sobą na działkę - Chili mówiła, że tam jest suuuper!

20 grudnia 2014

Fiesta Mexicana czyli zabawy z Chili

Dziś opowiem, jak to jest z Chili. Już mówiłem, że to suczka chihuahua, z długimi (jak kiedyś mieli hippisi) czarnymi włosami. Chili oddałaby swoją psią duszę za słuszny fragment wołu, najlepiej wstępnie rozdrobnionego, chudego i bez żył - jakąś polędwicę albo udo.. Pan wydziela jej dzienną porcję mniejszą niż mój ogon. I to ma wystarczyć??? Ja bym miauczał jak opętany - "Więcej chcę!!!"
portret mojej koleżanki
Przez pierwsze dni patrzyliśmy sobie w oczy nieufnie. Wprawdzie w moim pierwszym domu był pies, i też czarny, ale zupełnie inny! I co z tego, że duży - ale swój! A tu: mała, szczekliwa i nieznajoma... 
Po upływie tak około dwunożnego tygodnia codziennego mijania się bez słowa, dzieląc się Pańskimi pieszczotami z resztą czteronogów, poczułem się na tyle śmielej, że obwąchaliśmy się z Chili dokładniej. No i niepotrzebnie się bałem - ona jest bardzo, ale to bardzo przyjazna, rozrywkowa! Bawimy się! Rano, to przeważnie biegamy: raz ja gonię Chili, a raz ona mnie. Czasem do tego joggingu przyłącza się Bieluch. Potem, kiedy już zjemy swoje śniadanka (Chili dostaje mięsko, a ja mam sucharki z mlekiem), to różne mamy plany na resztę dnia... Pan czasem jest rano skupiony i nie zwraca na nas uwagi (patrzy się w takie plastikowe okienko i nadusza jakieś guziki), a czasem gdzieś wychodzi. Od czasu do czasu Pana odwiedzają inni dwunożni - wtedy Chili na nich krzyczy...
Jednego razu, kiedy już sobie poszedł ten dwunóg Zenek, a Pan zaraz za nim, Chili opowiedziała mi swoją historię, skąd się tutaj wzięła...
Przez długi czas mieszkała ze swoim Państwem Numer 1 w pięknym domu, daleko, daleko stąd. Oprócz Pana i Pani, w tamtym domu było jeszcze troje dzieci.  Bawiły się one z Chili i ona bawiła się z nimi. Ale po pewnym czasie okazało się, że Janek, jeden z trojga, ma alergię na psie futro...
No i zaczęli szukać nowego domu dla Chili. Były różne domy brane pod uwagę, ale zwyciężyły dobre, znajome i czułe ręce tutejszych Państwa.
Pewnego dnia została przywieziona razem ze swoją budką jednorodzinną... (Podoba mi się ta budka, szczególnie duża różowa kokarda przy wejściu - może kiedyś Chili pozwoli mi tam wejść do środka?) Psinka pierwszą noc przepłakała, drżąc jak listek na drzewie podczas huraganu. W dzień siedziała w swojej budce albo chowała się za kanapą i wciąż krzyczała, że chce wracać tam do swoich, że nie chce tu być, z tym Państwem. Myślę, że obawiała się tego samego co ja - co ją tutaj czeka? Bieluszka nic się nie odzywała, ale udzielał jej się nastrój psiego smutku. A teraz? Tylko się z tego śmieje i wyjmuje Panu, temu brodatemu dwunogowi, co smaczniejsze kąski wprost z ust (Pani sobie na to absolutnie nie pozwala!)...
Na dzisiaj dość już gadania - Chili mnie ciągnie za łeb, lecę się bawić!

19 grudnia 2014

Felicja - moja przyrodnia siostra...

To ja, Wasz korespondent Bolko!
W domu Państwa zastałem starszą, ech, sporo starszą siostrę. Na imię ma Felicja, ale wołają ją przeważnie: "Felka!" Wciąż patrzyła na mnie wilkiem i mruczała niezbyt przyjaźnie. A ja? No nie - nie biedny miś, może: "Cienki Bolek"? Byłoby miło zaprzyjaźnić się z Felą. Pociągnę ją za język, może coś opowie, jak kot kotu, miauczącą mową...
zaspana Felicja...
No i rozgadała się Felicja... Najpierw niechętnie, ale potem już ze szczegółami opowiedziała mi, jak tutaj trafiła. Jak przyszła, jeszcze bardziej niż ja - przestraszona, a w zasadzie ją przynieśli dobrzy ludzie, znajomi naszej Pani - latem 2005 roku. Jej poprzedni właściciele pogonili jej kota, nie chcieli już więcej jej głaskać. Błąkała się bidulka  po osiedlu mieszkań dwunożnych i nawet nie miała co na zęba wziąć, bo przecież w takim labiryncie murowanych chat nie uświadczy myszy, nawet chudej jak kościelna... 
Bała się Fela nowego domu, a w nim królującej niepodzielnie tej suki Bielucha, bo nie miała żadnych doświadczeń z psami, nie wiedziała, do czego pies służy - więc przed jej niewyszukanymi pieszczotami umykała na schody i spoglądała z góry, i prychała...
Pan pracował w tym czasie w delegacji i do domu wracał tylko na weekend. Przywitała się z nim Felicja po swojemu: leżąc na kolanach przeciągała się i mruczała przymilnie, żeby w najmniej oczekiwanej chwili wbić swoje ostre jak szpile pazury w lewe udo Pańskie, aż krew pociekła... Z każdym, kto odwiedzał dom Państwa, Fela witała się tak samo, no może tylko nie za każdym razem aż do braterstwa krwi... Hehehe, wyobraziłem to sobie i opowiedziałem Feli,  jak ugryzłem Pana w ucho, jak wrzeszczał!!! Więc nawiązałem już z Felicją pierwszą, cieniutką jak przędza, nić porozumienia. Wprawdzie nadal mruczy nieprzychylnie, ale pozwala się zbliżyć. Myślę, że za kilka dni dogadamy się całkowicie.                                                                                                                                                                 

18 grudnia 2014

Kocie życie u dwunogich

To znowu ja, Bolesław! Pomalutku poznaję swój nowy dom. Na razie, przez pierwsze dni czułem się jak Robinson Kotuzoe na wyspie, choć może nie całkiem bezludnej, ale OBCEJ!!! Wszystko było odmienne niż w moim dotychczasowym domu: inne psy, inny kot, inni ludzie, inne meble! Mam jadalnię na antresoli, mówiłem już. Dwa pierwsze dni chodziłem do baru po drewnianej kotostradzie. Ale już umiem wskoczyć na jedne głębsze mleko i zagrychę... Dostałem na własność jaskinię w fioletową kratkę. Ale któżby tam spał w pieczarze? Wyłażę na jej uginający się daszek i odsypiam po harcach...

Tańczę na rurze!
Pan jest niezły, i Pani też. Pani dba o moje wnętrze (nie czyta mi wprawdzie poezji Rabindranatha Kotagore, ale pamięta o mleku i sucharkach). A Pan to lekkoduch - tylko by się z tą Chili dogadywał albo Bieluchem się nakrywał... Chociaż co do rozrywek, to nie ma, jak ugryźć właśnie Pana w palec u nogi albo w ucho - wtedy tak śmiesznie wrzeszczy! Bo Pani piszczała strasznie, myślałem że każe mi sobie iść precz... Pan załatwił mi taką "kulę" na linie, do zabawy. Ale najfajniej wychodzi mi taniec na "rurze", nawet bez muzyki... Tutaj widać mnie w akcji. Fotkę pyknął mi Pan, taką srebrną cegłą z piorunem u góry.
I odpędza mnie, kiedy chcę poznać toto zupełnie z bliska...
Parę dni temu, to dopiero było!
Państwo najpierw uwijało się przez całe rano, a to ze szmatkami, a to ze szczotką i jakimś okropnym potworem wyjącym i ssącym i przeganiali mnie z kąta w kąt, a potem naschodziło się mnóstwo innych dwunożnych i każdy chciał mnie dotknąć! Ba, żeby tam dotknąć - trzymać na rękach każdy by chciał. Podawali mnie sobie z rąk do rąk, aż w Chili i Bieluchu zazdrość buzowała! A najbardziej dwoje takich ścisłych, "matematycznych" - oni są podobno słynnymi kotolubcami. Państwo mówi do nich "Jolu" albo "Andrzeju", ale które jest które, to nierozwikłana zagadka... Chili mówiła mi potem, że kiedy ona przyszła do tych Państwa - miała tak samo... Z jednej strony żal rozłąki, a z drugiej - zapoznawcze "pieszczoty"...

17 grudnia 2014

Wspomnienie dnia pierwszego

Siedzę na dachu pieczary...
Hej, to ja, Bolesław! Jestem kotem! Ważę już prawie kilogram - no, niech będzie prawdziwie - 60 deko. Ale nie jestem grubasem... Podobno moją mamą była rasowa, wypasiona "sybiraczka", tylko tatuś był NN....  Jakieś dwa tygodnie temu zabrali mnie od sióstr i braci (a miałem ich sporo, chyba siedmioro) nowi Państwo. Jechałem pierwszy raz w życiu samochodem! U Pani na kolanach było fajnie, zresztą zawinęli mnie w przyjemną w dotyku płachtę. Pan w tym czasie bawił się jakimś szarym kółkiem i błyszczącym patykiem... Nie pozwolili się przyłączyć do tej zabawy, nie wiem, dlaczego? Na imię mi dali Bolek! W ich domku zobaczyłem pozostałych lokatorów: dwie psie suczki i starszą kociczkę. One od razu wyczuły mój zapach - wąchały i wąchały i wąchały (trochę się bałem, czy nie wciągną mnie nosem, jak jakiś psi narkotyk?) Jeden czarniawy piesek to całkowita krejzolka imieniem Chili. Ona jest meksykanką ze starożytnego rodu Chihuahuów, ale wcale się nie wywyższa. Nie pozwala wprawdzie wejść do swojego domku i złowrogo warczy przy jedzeniu, ale poza tym jest okej! Druga towarzyszka wygląda jak przydymiony nieco biały olbrzym i nazywają ją Bieluch. Ona jest całkiem plebejska - skundlona, ale nastawiona przyjaźnie. U niej w domu już byłem - fajnie tam ma, kilka wysmoktanych na wskroś kości i kromkę suchego chleba (podobno na czarną jak ja sam godzinę...) Nie wiem co tamta godzina czarna oznacza, bo przecież ani my koty, ani psy chleba nie jadają, ale Bieluch mówiła, że tak być musi. Motyla noga! - myślałem że tu wszystko mają wspólne: woda w dużej misce, półmisek sucharków i kanapa jak transatlantyk...  Na szczęście kuwetę mam tylko dla siebie. Miski też dali mi osobne, niedostępne dla psich wyżeraczy... Żywię się mlekiem, sucharkami, a czasem Pan albo Pani zgubi coś pysznego i uda mi się capnąć... Na razie jest cool!
Jutro Wam powiem, jak wygląda mój dzień powszedni.