17 listopada 2017

Dzień Czarnego Kota

Bez ściemy! W kolorowych kartkach dwunogich, co się je zrywa po trochu albo pożółkłe pali w całości jest wpis jak byk (chociaż nie umiem czytać, ale wierzę tym, co umieją...) - dziś jest Dzień Czarnego Kota! Więc na pewno nie jakiegoś tam, nieznanego - tylko Bolusia... Chociaż tak został uczczony, po tym, jak ci skośnoocy biedni studenci go zjedli przed sesją poprawkową... Tak twierdzi czasem mój Pan, a jemu wierzę bezgranicznie. Chociaż nie we wszystko - bo Pan zapiera się swoimi oboma nogami bardziej niż ja czterema na niechcianym spacerze, że już żaden kot nie przestąpi progu naszego domu, z zamiarem pozostania w nim na dłużej... A ja po cichutku sobie pomrukuję, powarkuję - że może nie będzie czarny, może nie będzie władczym samcem, może nie będzie mieć imienia na "Be" i może nie wkrótce - ale przyjdzie kiedyś na pewno! 

01 października 2017

Ptak na urodziny

Składajmy życzenia!
Dziś jest Światowy Dzień Ptaków (i urodziny naszego Pana)! Z tej okazji leżałyśmy z Bieluszką pod stołem w kuchni. Państwo na stole coś tam chlupali w szklankach i żuli, a my cichutko! Ale w końcu coś tam ze stołu spadło i jak zwykle prysła zażyłość a wywiązała się walka o kęs... A taki ptak, którego dzisiaj świętujemy, to cały czas musi uważać, żeby zjeść coś konkretnego. Bo od machania skrzydłami to tak się zmęczy, że co chwilę musi dziobnąć. Jak suche ziarenko mu się trafi, to popić trzeba. A nie zawsze jest blisko coś mokrego - trzeba polecieć za róg albo dalej. Więc znowu musi coś przekąsić - patrząc z tej perspektywy, że syty głodnego nie zrozumie - ciężko i słabo być ptakiem... My czterołapy, mamy lepiej - dają nam prosto do miski chrupki, czasem jakiś fragment mięsa albo choć kość, wodę mamy zawsze na wyciągnięcie łapy. I przywiązujemy się do naszych Państwa na dobre i na złe. Oni podobno też nas kochają... 
Chyba po stokroć wolę nie być wolna, jak ptak. Bo któżby pokochał ptaka? Chyba tylko Bolek, przed zjedzeniem...

14 września 2017

Drugie wcielenie Bolka

Przebieraniec?
Jak mi Bolek obiecał - tak zrobił! Pojawił się jednego dnia pod płotem w ciele młodego kotka - wizytatora. Pan go zawołał i pogłaskał. I Bolek (lub ten drugi kot, podający się za niego) poddał się pieszczocie, a potem sobie poszedł. Tak było przed kolejne dwa dni. Wreszcie wizytator objawił się przed obojgiem Państwa - "Ach, jaki on malutki!" - powiedziała Pani i kazała Panu dać mu mleka albo co tam innego, co koci ulicznicy spożywają... Dostał (o zgrozo,  w mojej miseczce!) trochę mleka i coś tam na zęba. Znad miski łypnął do mnie i wymiaukał, że jest wysłannikiem z krainy czarnych kotów (taki szpieg jakby albo tajny agent!). Nie sprecyzował, po co go wydelegowały te czarne Mruczki. Podjadłszy, wlazł na kolana Pani. Już, już, a byłby przyjęty do naszego stada! Tylko że chyba dawno nie pił mleka - zapomniał, gdzie w naszym domku jest kuweta i popuścił na kocyk! Fuj! Takiego paskudztwa dawno nie oglądałam!
W związku z podejrzeniem o umiłowanie brudastwa na noc został ten koci delegat zakwaterowany na tarasie. Pościelono mu w koszyku mięciutkim materacykiem, noc była ciepła - żyć, nie umierać! Ale rano już go nie było - pewnie poszedł zdać relację, jak to jest teraz w naszym stadle. Zostanie wysłuchany i może zapiszą jego słowa? 

15 sierpnia 2017

Spacer na koniec świata

Jakiś czas temu, bez mała całe wieki dla czterołapa - jechałam z Panem autem. I musieliśmy stać grzecznie, bo drogą szła nieprzebrana rzesza dwunogów. Ale żaden z nich nie miał czteronożnego towarzysza - może to nie byli nasi fani? Jeden dwunóg, ubrany w błyszczące jak moje oczy w mroku wdzianko, machał górnymi kończynami w różne strony - w świecie dwunożnych takie zachowanie nazywa się kierowaniem ruchem - ale brońboże nie poganiał tych piechurów, tylko czasem łaskawie przepuścił nagromadzone auta...
W domu, ze świecącego pudełka dwunogów głos jakiś powiedział, że to byli "pątnicy". No coś podobnego! Pącznicy to raczej tacy, co wyrabiają pączki - pyszne kuliste ciastka, których mi tak bardzo nie wolno jeść, a z którymi zawsze przychodzi do Pana jeden jego starszy kolega. On mi cichaczem zawsze da kąsek tego pąka! Więc chyba nie odeszli wszyscy w siną dal, bo kolega Zdzisław był u nas i znowu dostałam coś słodziutkiego na zęba!
Pan się śmiał i mówił, że to nie "pącznicy" tylko "pielgrzymi" - no, to dopiero mi dał zagadkę, co to za jedni!
W końcu doszli...
A dziś się wszystko objaśniło - warto trochę poczekać, a wiedza sama do nas przyjdzie! Bo tamci, co szli, to we wzniosłej dla dwunogich sprawie... Podobno nie tylko z naszego miasta - no, musiało być ich tam naprawdę wielu! Pokazywano ich w telewizorze - dziennie przechodzili tyle, co ja przez rok nie nabiegam, a szli chyba przez dwa tygodnie! Psiboże! Poszli gdzieś na koniec świata tylko po to, żeby się pomodlić? Ja i Bieluszka (ona zwłaszcza) raczej staramy się trzymać naszego kochanego domku, chociaż czasami, przed snem westchniemy z wiarą na spełnienie, żeby Państwo nas kochali i dawali pyszną strawę. I nasze modły się spełniają, chociaż nie biegniemy przy tem za horyzont...

06 lipca 2017

Choroba naszej Pani

nosiciele chorób, fuj!
Okazało się jednego dnia wieczorem, że nasza kochana Pani troszkę jest niezdrowa! Zawieźli nad wyraz szybko ją do takiego schroniska dla chorych dwunogów. Pan oczywiście wciąż tam u niej przebywa, ale nas nie zabiera (podobno w szpitalu nie powinno przebywać bez nadzoru nic większego od muchy - wstęp mają tylko dwunogi i te malutkie zwierzątka, nazywane bakteriami...) - my z Bieluszką poznajemy tamte okolice po zapachu, kiedy już Pan wraca. 
Swoją drogą, te paskudne stworki, nazywane przez dwunogów bakteriami, są podobno "dobre" i "złe". Na czym to polega, nie bardzo wiadomo. Może tak jak my - jedne gryzą wszystko wokół, a inne dają się pogłaskać?

17 czerwca 2017

Jaśnie pan Matrix - mój kolega

Razem z Państwem pojechałam na to miejsce przy lesie, które dwunogi nazywają "działką". Nie uściślają, czego to jest fragment... Już wcześniej poznałam to cudowne miejsce z mnóstwem zapachów. Więc obwąchałam stare i nowe rzeczy, a potem zajęłam pozycję obserwatorki na granicy światów.
Książę Yorku
Oczywiście, wszyscy przechodzący drogą obok to wrogowie! Każdemu się dostało za pomocą mojego szczekania. A jeden miły gość - przechodził z psem podobnym do Buni, tylko o wiele żwawszym. I Pan go wciągnął razem z jego dwunogiem za bramkę... Ach, przełamałam wrodzoną nieufność i dałam się powąchać! Pieseczek też przyniósł ze sobą wiele nowych wrażeń węchowych. Okazało się potem, że ów przemiły kawaler ma na imię Matrix, że jego Państwo mają swoją "działkę" nieopodal, w tej samej wiosce i nawet w mieście także nie dzielą ich ogromne dla psich nóżek odległości! Matrix spodobał mi się także z tej przyczyny, że nienachalnie mnie adorował. Bo my, meksykańskie księżniczki starożytnego rodu Chichuachuów powinnyśmy obnosić się dumnie. A ów kolega - także jest utytułowanym hrabią, pochodzącym z Yorku. My, arystokracja, odnajdziemy się wszędzie!  

11 maja 2017

Pan Szczurek

nieproszony gość
Witajcie, tropiciele historii najnowszych! Och, miałam ci ja się - zastępując wciąż nieobecnego Bolka... A było to mniej więcej tak: w zimie Państwo na wyścigi dokarmiali ptaszki. Podsuwali im a to słoninkę, a to ziarenka dyni tłuste i suche, orzeszki ziemne (ale wisiały w powietrzu!) i słonecznikowe prażuszki. Ptaki to znane niechluje - zje taki dwa ziarnka a dziesięć rozrzuci. Więc te niezjedzone spadały na ziemię. A tam czychał mieszkaniec podpaletowej ciemnicy - czterołap podobny do myszki, tylko taki jakiś większy...
Zima odeszła, i myślałam, że wraz z nią odszedł ten głodny stworek. Penetrując podwórko odkryłam, że nadal tam mieszka pod worami z węglem. I nic sobie nie robił z mojego szczekania, żeby sobie poszedł - głuchy albo cham! I jednedgo dnia, wykorzystując moją nieuwagę - zakradł się do naszego domku. Wlazł oczywiście tam, gdzie nie mogłam do niego sięgnąć - pod szafkę kuchenną. Żuchlał bezczelnie jakieś okruchy, co Pani wypadły albo Panu... 
Na moje wrzaski Państwo zareagowali, ale z opóźnieniem. Pan nasypał na talerzyk takich różowych chrupków i posunął głęboko, pod szafkę. Ten paskudnik najpierw obwąchiwał długo przekąskę, ale w końcu zjadł. Na drugi dzień zobaczyłam, że wygląda, jakby się czymś zatruł - już nie był taki hardy! Próbowałam go wydostać spod szafki - bezskutecznie. Dopiero na następny dzień, kiedy był już całkiem słaby, udało mi się go chwycić za ogon! Dumna, przyniosłam Panu świeże mięsko. Pan niestety, nie skorzystał z okazji, i nie zjadł zdobyczy. Wyrzucił szczurze truchło na dach garażu, gdzie spożyły go sroki. Tak zamknął się krąg łańcucha pokarmowego.
Państwo potem nazywali mnie szczurołapem - za co???

21 kwietnia 2017

Wiosenny pedicure

Zimowe dni odeszły do lamusa, razem z ciepłymi skarpetami Pana. Och, cóż ja będę teraz nosić do budki? Tak było cudownie całą noc upajać się ich wielko-Pańskim zapachem... Pan je potem zabierał i nasuwał na stopy. Ale po co? Ja ani Bieluszka (nie wspominając Bolesława!) przenigdy nie włożyłybyśmy takich ochraniaczy - w takim czymś nie czuje się gruntu pod nogami! Ale cóż, nie od dziś wiadomo, że dwunogi to dziwacy!


A najważniejszy nius dopiero się czai - jak przesadnie ostrożny gazeciarz: Pan zabrał mnie do jednej przyszywanej cioci, co podaje pigułki, zastrzyki i krople różnym czterołapom. Podobno i bykowi daje radę! Dziś jednak nie mieliśmy uczestniczyć w krowich zawodach, dziś ja byłam numerem jeden.  Stanęłam na stole, a ta piekielna cioteczka bez pytania mnie o zgodę, w trymiga poobcinała mi pazurki! Mówię wam, poczułam się jak księżniczka, co w końcu mogła zdjąć szpilki. Ooooch, jaka rozkosz!
Państwo robią sobie to sami - tylko że mają o połowę nóg mniej. Trudno - przez to nie mają tylu radości...

15 marca 2017

Idy Marcowe

Och, ledwo się machnie ogonem, a czas przyspiesza! Rok temu to co ładniejsze kotki z okolicy zabiegały o Bolkowe względy, wymiaukiwały mu samby przed rozstaniem... A dziś co? Już połowa miesiąca, a nikogo nie słychać pod oknem. Nawet nikt się nie skrada! Tak się toczy historia. 
Ech, co tam rozpamiętywać zamierzchłe czasy! Już mało kto pamięta, co było w misce na kolację, więc cóż tam jakieś Cezary sprzed wieków? Niech się o tym martwią łysi dwunodzy, naukowcy lub szarlatani...

23 lutego 2017

Wyżerka z doskoku

sroczka
To nie do opisania, co się wyprawia w świecie ptaków! Dla przypomnienia - to takie małe skoczne i szybkofruwne dwunogi, którym bliżej do nas, niż ludzi... Otóż te kolorowe ptaszki tylko tak dla niewprawnego oka wyglądają dystyngowanie.
W rzeczywistości - większość dnia spędzają na gorączkowym poszukiwaniu czegoś na ząb, przeważnie w pobliżu śmietnikowych altan, co plasuje ich w roli meneli...
sójka
Ponieważ nasi Państwo mają miękie serduszka, pomagają tym skrzydlatym dwunożkom, jak umieją. Na wystających tam i ówdzie patykach, kratach i rurkach wieszają słoninowe sople. Sama bym tam pofrunęła, chociaż nie mam skrzydeł, za takim specjałem! W przemyślnie podziurawionej rurze zalega mieszanka ziaren, wymłóconych pracowicie przez Panią. W skorupie z megaorzecha jest tłusta zakąska. Nic dziwnego, że w pustawym zimą powietrzu podwórka od rana słychać nawoływanie sikorek, gołębi, srok, rudzików, sójek, mazurków a nawet kawek - "Chodźcie tu, coś sobie dziabniemy!"

25 stycznia 2017

Postanowienia Noworoczne


Podobno dwunogi z nastaniem nowego roku, kiedy wieszają świeże pliki papierków nazywane kalendarzami - masowo wręcz składają deklaracje, że coś tam zrobią albo i nie zrobią... Inna rzecz, że potem tego czegoś nie robią albo robią - bo co by postanawiali w kolejny Nowy Rok?
Ja także przyrzekłam Bolkowi, że gdyby go gdzieś poniosło, to poprowadzę jego dzieło. No i Bolek, tak jak jego imiennik w świecie dwunożnym, wybrał się gdzieś w długą trasę... 
Więc, mimo że jestem suką, wredną i rozkapryszoną księżniczką - muszę się wywiązać z tego przyrzeczenia. Może nie będę pisać tak często, jak gawędziarz Bolesław, ale od czasu do czasu podrzucę Wam jakąś historię. Tak postanowiłam!