27 lutego 2015

Zwierz prehistoryczny czyli Koko nr 1

Koko i mój Pan
Podobno dawno, dawno temu, setki pokoleń kotów wstecz, gdy Pan sam był dwunogim szczeniakiem, miał pieska o imieniu Koko. Nie był to żaden psi hrabia i nie miał życiorysu upstrzonego medalami. Ot, po prostu, zwyczajny kundelek. Ale nasz Pan wspomina go często, bo to był jego pierwszy czworonóg... Razem się bawili, chodzili na spacery, uczyli się różnych pojęć i zachowań, razem spali nawet czasami. Pan był dla Koko całym światem, a Koko był  ulubieńcem Pana i całej Pańskiej rodziny...
Nie nacieszyli się sobą zbyt długo, nie zdążyli się sobie znudzić: pewnego dnia jakiś nieuważny kierowca potrącił Koko, przebiegającego ulicę w miejscu niewyznaczonym na przejście dla psów i ludzi. Weterynarz nie dał pieskowi szansy wyzdrowienia - obrażenia wewnętrzne były na tyle poważne, że Koko odszedł do psiego raju...  Babcia naszego Pana była tym faktem przybita, przeżywała bardzo... A za jakiś czas dziadek Pana doznał kontuzji - a babcia tą wiadomość zbagatelizowała zupełnie - wpadła do domu z okrzykiem: "Ale draka! Jasiek złamał rękę!"
Słyszałem że koty też nader często giną pod kołami samochodów - może trzeba zlikwidować te auta?


26 lutego 2015

Bolek zawinił, a Panu się dostało!

narkotyk!
Tak właśnie było - Pan wyjął z białej szafki tak niesamowicie pachnące mięso, że mało co nie zemdlałem! Precz niech zabiorą sobie te sucharki - za jeden kęs oddałbym ich cały wór... Moje modły się ziściły, dziś miałem fart - Pan usmażył sobie połowę, a o drugiej chyba zapomniał. Zaczaiłem się w ciemnościach, i gdy Państwo byli w pokoju, udało mi się uszczknąć nieco, jak koci królewicz żułem przez nikogo nie niepokojony - świeżutki schab!
W dodatku zamiast dać mi cięgi, nic mi nie zrobili... A Panu się dostało, za nas obu - że ja zjadłem, a On nie dopilnował. Taka to męska solidarność...

23 lutego 2015

Nadchodzi czas spacerów przy księżycu...

Bardzo jestem ciekaw, jak będzie na tym podwórku? Podsłuchałem, jak Pan myślał o jakiejś uprzęży dla Chili, a może i dla mnie - żebym nie dał nogi. Komu miałbym oddać nogę, tego już Pan nie precyzował. Pytałem się przy chrupkach, co sądzą koleżanki - ach, ileż nowej wiedzy zyskałem...
turystyka rowerowa
Pierwsza zaczęła Bieluszka wspominać, jak było, kiedy Pan zabrał ją do swojego kolegi - nie chciała iść, była potargana, a Pan nic tylko do kumpla i jego dzieci dwojga ją wlókł - wprawdzie tuż, tuż kilka domów dalej, ale i tak o jeden dom za daleko... Tam dzieci próbowały ją obłaskawić szynką i kiełbasą, ale Bieluszka była nieugięta - piszczała, piszczała aż wymogła na Panu powrót do domu...
Z kolei jej matka, Muszka - uwielbiała spacery, wyjazdy, wyskoki do sklepów i do różnych znajomych - wiedziała wcześniej niż Państwo, że zaraz zabrzęczą kluczyki do auta... Razem z Koko stanowiły duet turystek - automobilistek. Pan raz opowiadał, że będąc na podmiejskiej przejażdżce rowerowej, wraz ze swoim Tatą Zbigniewem - spotkali dwa jamniki, podróżujące ze swoim panem na rowerze! Ale to chyba bujda - jak zmieścić na jednym rowerze kierującego i dwa nienajmniejsze pieski?

22 lutego 2015

Smaczne kąski

ktoś tu puścił pawia!
Dziś z okazji niedzieli, takiego dnia, w którym dwunogi przeważnie odpoczywają, dostałem jedzonko z torebki! W telewizji pokazywali raz dwunoga, jak w torebce miał schowaną butelkę z winem - ale ja dostałem coś o wiele lepszego! Pyszne mięsko w sosie... Żeby dostać takie coś jeszcze raz, gotów jestem porzucić swój dotychczasowy styl życia - a niech tam, będę może najgrzeczniejszym z kotów, jeśli częściej Państwo będą podsuwać mi takie frykasy
Te sucharki nasze powszednie też nie są złe, raczej. Bieluszka wspomniała, że rozmawiała koło furtki z jednym takim rudawym pudelkiem, i zeszło na jedzenie. Nie wierzę, że pudle jadają konserwy z kotów, fuj! Wprawdzie krąży po domu naszych Państwa opowieść o "torcie z myszy", ale jeszcze żadna z koleżanek nie dostąpiła zaszczytu konsumpcji... 
Za oknem ptaszki w żółtawych garniturkach żują paski słoniny albo miks ziaren. Podobno mówi się na nie: "sikorki". Przylatują też i inne: takie czarnobiałe, albo szare, albo nakrapiane - i każdy coś ma dla siebie, do dzioba bierze... Znaczy, że Państwo nie tylko są dobrzy dla czterołapów... Ale Bieluszka nieśmiało oponowała, że są czteronożni, przez Państwo niekochani - nazywani kretami...

21 lutego 2015

Stepowanie na czterech kończynach

ten gość przylatuje codziennie!
To znów ja, wasz niestrudzony grafoman Bolek! Mówią wszyscy, że jestem jakiś dziwny... Chodzi głównie o to, że głośno się przemieszczam - ale nie śpiewam maszerując, tylko idąc tupię (podobno głośniej od jeża)! Oglądałem zza Pana pleców jakiś klip, gdzie pewien dwónóg tupał do rytmu - i wszystkim się podobało! A kiedy ja idę - to źle... Kiedy bawię się na pięterku, to wszyscy słyszą, że tam jestem (uwielbiam tam biegać i skakać po łóżkach...). 
Fakt, Felicja płynie na swych łapkach jak zjawa nawet po schodach, a ja mam jakieś dębowe kulasy, pewnie z tego mojego pirackiego trybu życia... 
Z drugiej strony może dobrze, że słychać, kiedy Bolo się zbliża? Przy mnie ptaszki będą bezpieczne, i Państwo nie będą mieli powodów do krzyku, jak wtedy, gdy Felicja upolowała sikorkę? Wciąż dręczą mnie jakieś dylematy - jestem takim kocim filozofem, jak dwunóg o nazwisku Ludwig Wittgenstein. Ale potrafię też przemknąć się cichutko, zwłaszcza gdy czuję pyszne jedzonko...                                                                                                                               

19 lutego 2015

Chuligaństwo w kocim stylu

Pani pierwsza odkryła, a potem Pan przyznał jej rację: mam ADHD! Albo jeśli nie mam, to robię wszystko, żeby myśleli, że mam. A, co tam! Lepiej sprawiać wrażenie chorego, niż być napiętnowanym jako chuligan! Fakt, trochę może nazbyt intensywnie dokazuję - ale to jest silniejsze ode mnie - ukraść kawałek mięsa, wygrzebać ze śmietnika styropianową tackę albo wisieć na firance.
jestem szybki!
Podobno inne koty przemieszczają się bezszelestnie, a ja nie! Ja w biegu stepuję, prawie jak najsłynniejszy dwunóg - Fred Astaire.
Nie mogę się powstrzymać, jakiś koci diabeł podszeptuje mi: "Nie bądź mięczak, skocz na Panią!" - więc skaczę...
A koci anioł załamuje łapy i woła: "Schowaj choć pazury!" - no to chowam...
I tak się we mnie kot-łuje zło z dobrem, zwłaszcza gdy pędzę po schodach w dół. A potem, kiedy już wyszalany leżę i mruczę, spoglądam złotymi oczętami w Pani stronę - po prostu jestem niewiniątko, miód na czterech łapkach... Państwo mają nadzieję, że z wiekiem się ustatkuję...      

17 lutego 2015

Święto Kota

kwiatuszki dla nas, kotów
Dziś Święto Kota
Tak mówił jeden dwunogi z pudełka, które Pani zawsze rano włącza - i często w nie patrzy... Pewnie stamtąd dostaje wskazówki, co na dzisiaj ma ubrać. Z pudełka czasem słychać śmiechy, a nieraz groźny bas dwunoga.
Zastanawiam się całym swoim kocim rozumkiem, co też Państwo nam przygotują na obchody święta? Felicja mówi, że nieraz niekoniecznie od święta dostaje jakieś delicje - to zależy od tego, co Państwo spożywa... A dziś dodatkowo jeszcze Zapusty - następne słówko bez wytłumaczenia, przynajmniej dla kota - oj nie tyle kar-nawał, co wiedzy-nawał...
W pudełku mówiło też, że od jutra jakiś ma być post, i chyba nie chodziło im o listy w elektronicznej poczcie, których nieopisane ilości przesyłają dwunogi codziennie. Zobaczymy jutro, jaki będzie? Czyżby mieli Państwo schować moje kochane sucharki?

13 lutego 2015

Kły i szpony

Wciąż rosnę, więc i moje pazurki, w pierwszych tygodniach ledwo wysuwane, nieporadnie miękie - teraz nabrały ostrości i mocy, jak katany... I zębiska mam już ostre! Sucharki chrzęszczą przy jedzeniu, a gdy Pani albo Pan rzuci kość - wyrywamy sobie z Chili. Już wiem co to jest kurczak (przeważnie pieczony, czasem gotowany) - mięso łykam z zamkniętymi oczami, a kosteczki - ogryzam dokładnie... 
Pazurami chwytam się karku Bieluszki i jadę na niej jak John Wayne - w końcu jestem Bolo... Wiem, że podczas zabawy z Państwem nie wolno mi pazurów wyciągać. Ale czasem zapomnę - wtedy Pani mi przypomina i zakazuje. Pan widocznie ma twardszą skórę, jak to facet, bo reaguje mniej żywiołowo. Ale i on nieraz krzyknie albo i przekleństwem mnie obrzuci, kiedy ugryzę go w dłoń albo w nogę...

12 lutego 2015

Obuwnicze praktyki Chili


Chili w swoim domku
TW Bolek znów donosi! Dziś będzie o dziwnych, porannych lub sróddziennych praktykach Chili. Opowiadałem już, że ona mieszka w takiej prześlicznej budce z różową kokardą, w kuchni, pod stołem. To jest  jej królestwo, do którego nawet nie pozwala się zbliżyć. Kategorycznie zakazała mi wchodzić, a mnie aż skręcało z ciekawości - ale cóż, zakaz to zakaz, i już! Stamtąd ma oko na wszystko. Patrzy co robi Bieluszka i gdzie śpi Felicja, i czy jej  wołowina już zmiękła... I tam czasami pilnuje Pańskiego domowego obuwia - wtedy jest tak ważna, jak Kapciowa!
Chili w akcji!
A zaczyna się tak: gdy Państwo rano wychodzą, Chili śledzi zachowanie Pana. I gdy tylko on ubierze  buty - Chilusia cichutko jak myszka, zabiera Pańskie kapcie (są wielkie jak kajaki, więc nosi po jednym) w okolice swojej budki i tam nadzoruje ich pobyt. Czasami wciąga jednego lub oba do środka, a czasami wystarczy, że leżą w zasięgu jej wzroku. Nie miałem śmiałości jeszcze zapytać, po co to robi?

11 lutego 2015

Karnawał zwierząt

Ja z Chili...
i sam...

Dzień po dniu upływają nam na zabawach - w końcu mamy karnawał! Kiedy się wyszaleję z Chilusią, śpię sobie przy kaloryferze, jak kiedyś moi przodkowie spali na zapiecku. W sumie najlepiej wychodzą nam dwojgu te poranne i popołudniowe gonitwy - oboje jesteśmy czarniawi, ale nie ciemniaki. Z Bieluszką i Felicją zabawy są słabsze: mamy tylko wspólne miski - pod schodami stoi ogólnodostępna woda, a na pięterku mamy wyszynk mleczny. Co wieczór za to skaczę po łożu, gdzie Państwo śpią - na wskroś albo po przekątnej. Taką mam gimnastykę przed zaśnięciem... Pani nie jest zbyt zadowolona, dlatego staram się bardziej Pana udeptywać...
W tej chwili wjechałem do pokoju na grzbiecie Felicji - och, jaka była głośno niezadowolona! Przez chwilę czułem się jak dżokej ujeżdżający rumaka - szkoda, że Pan schował aparat, byłoby szałowe foto! 

09 lutego 2015

Idzie wiosna!

Czy te oczy mogą kłamać?
Wczoraj Pan mnie zważył: któżby przypuszczał, że od tych sucharków i mleka coś takiego się we mnie rozrośnie - jestem większym kotem i cięższym znacznie! Już mam drugą cechę z numerem: żyję ponad trzy miesiące i ważę dwa całe kilogramy! Ciekawe, co jeszcze mi się przytrafi - podobno niedługo ma przyjść miesiąc zwany marcem. I ten marzec ma coś wspólnego z kotami... Ale kiedy pytam Felicji, tylko się pod wąsem rumieni i mówi, że kiedyś, jak dorosnę, to się sam dowiem... A czemu nie teraz?
Może w tym marcu pozwolą mi wyjść na taras albo i dalej, na podwórze. Póki co, tylko przez okno mogę popatrzeć, jak Chili z Bieluszką harcują tam, pod płotem - a mnie zazdrość skręca w obwarzanek! Tam, na podwórzu różne krzaczki nęcą mnie, kiwają do mnie przyjaźnie gałązkami - a w domu naraziłem się Pani, kiedy chciałem pohuśtać się na gałęziach Jej ulubionego kwiatka doniczkowego (trochę za bardzo się pohuśtałem i kwiat się popsuł...) Na szczęście nie jestem takim zupełnym wandalem, jak siostry i bracia Bieluszki, którzy Pani ogryźli buty i wyheblowali na okrągło nogi stołu (było ich tylko pięcioro, a Państwo wspominają całą hordę szczeniaków...). Czasem tylko coś spadnie, kiedy spaceruję po stole, ale to niechcący, naprawdę! I w związku z tym nie pozwalają mi wyskakiwać na stół - a ja tak nie lubię tras przyziemnych... Taki ze mnie skoczny Bolek!                                                                      

07 lutego 2015

Nie tylko kiszka potrafi zginąć

Mówiłem już, że swoje sucharki i mleko mam tu w pokoju Państwa, na półce przy kominku. A Bieluszka je pod schodami, Chili to całkiem kosmonautka - zjada kuleczkę z wołowiny raz dziennie, a potem tylko patrzy, co Państwo wsuwają... Czasem z tego patrzenia coś jej się trafi - Pani albo Pan coś niby to upuści.  Felicja ma salon spożywczy na piętrze - mleko bez ograniczeń i od czasu do czasu jakieś ekstra jadło. Nasze jedzenie jest zupełnie odmienne, niż Państwa - mówią oboje, że dla nas ich pokarm jest niezdrowy... Trudno, to Państwa przywilej - że oni szynkę, a my - sucharki. I tak by mogło być - żadna sprawa, ale zaczęło moje mi ginąć!
Zaczaiłem się raz i po krótkiej chwili odkryłem - dlaczego Chili nosi ksywę czarna dziura... Znalazła metodę, jak by tu podkraść mi sucharki! A Felicja, moja starsza przyjaciółka - gdy nikt nie patrzy, wychłeptuje MOJE mleko (zawsze podobno ukradzione smakuje lepiej). Więc następnego dnia - ja w odwecie ukradłem Chili te mięso, co się rozmrażało!
Troszkę przesadziliśmy z tą rybą co Pani sobie schowała na zaś...

04 lutego 2015

Tina - kilkudniowa lokatorka

Państwo to ma od zarania takie szczęście z tymi czteronożnymi: Koko została odebrana od bezdusznych dwunogich i nie musiała spędzić reszty życia, uwiązana na łańcuchu, o oczkach większych niż jej młoda łapka. Mucha została przywieziona na trochę i została na zawsze, Felicja - znaleziona na odległym osiedlu przez koleżankę Pani z pracy - niemalże siłą dołączona do stadła. I dalej - Chili, przyczyna dziecięcej alergii - w nowym domu kochana na zabój, a na końcu ja - wyszukany przez Państwa jako instruktor gimnastyki dla wspomnianej już Chili.
O tym wszystkim rozmawialiśmy we troje (z Bieluszką, pod stołem w kuchni).
Pani ją ochrzciła imieniem Tina
 Wtedy też psy opowiedziały, jak to było z Tiną. Co za historia - psi horror! Aż się popłakałem, chociaż to nie krewna...
Było tak: kolega Pani z pracy, jednego lipcowego dnia opowiadał, że jeden z sąsiadów znalazł na peryferyjnej ulicy bezdomnego pieska, całkiem jak Chili, tylko rudego. Ale nie mają co z nim zrobić, i chyba oddadzą do schroniska. Państwo, po krótkiej naradzie orzekli, że zamiast do schroniska, niechby Oni wzięli to biedne zwierzątko! Pan pojechał pod wskazany adres i przywiózł do domu rozdygotane z nerwów, zestressowane maleństwo, chihuahuę jeszcze mniejszą niż Chili! W dodatku oblane jakimś ohydnym płynem, piekącym w ręce przy głaskaniu! Pan je delikatnie umył. Potem zabrał piesiątko do lekarza (ja też do niego się wybieram!), gdzie zostało zbadane na okoliczność ewentualnych złamań. Doktór stwierdził, że piesek jest zdrowy na ciele, a co do umysłu - to ma w pamięci straszliwe przeżycia. Zalecił spokój i dużo czułości - tego u Państwa jest pod dostatkiem. Potem Państwo ją ochrzcili - nadali imię Tina. Ależ to było grzeczne piesiątko! Nie umiało chodzić po trawie, ale brodziło w roślinach krokiem bocianim (wysoko podnosząc nóżki), idąc na siku. 
Państwo oraz wszyscy inni znajomi dwunożni zachodzili w głowę, jaki  zwyrodnialec porzucił na poboczu peryferyjnej ulicy, w blasku piekącego lipcowego słońca tą żywą maskotkę? A jakaś druga zwariowana baba wzięła ją na trochę do swojego domu, gdzie mieszkał stary, ośliniony buldog. Ale Tina nie nadawała się na zabawkę dla tego potwora. Nawet szczekać porządnie nie umiała... Więc babsko spowrotem wygoniło pieseczka na ulicę!
Tina po kilku dniach oswoiła się z Państwem i z domową zwierzyną. Ale wciąż potrzebowała bliskości dwunogich - nawet nocą zakradała się do ich legowiska, wspinając się po stromych schodach... Najlepiej czuła się leżąc na Panu, tak jak na fotografii.
Po tygodniu, może 10 dniach objawił się beztroski właściciel Tiny. Zgłosił się do zaprzyjaźnionego z Państwem doktora od psów, kotów i innych czteronożnych z listem gończym za swoją suczką. Podczas konfrontacji Tina rozpoznała swojego pierwszego pana, i odeszła za nim... Podobno nasz Pan do dziś żałuje, że oddał te biedne zwierzę w ręce niby uprawnione, ale całkowicie nieodpowiedzialne... Bo psy tak mają: niezależnie, jakim człowiekiem jest ich Pan - pozostają mu wierne.

02 lutego 2015

Kocie rozterki

Już nie wiem, jak z tymi Państwem żyć! Wciąż nie spełniam ich oczekiwań, jaki miałby być młody  kot! Śpię w dzień - źle, harcuję w nocy - też źle, mocuję się z psami - no, jako tako... Ech, kiepska jest kocia dola! Pani krzyczy "Apsik!" - co to znaczy, nie wiem, pewnie jakieś przekleństwo dwunogich. Pan za to nic nie krzyczy, tylko delikatnie mnie odsuwa, zwłaszcza gdy podstawiam mu do powąchania swój przepiękny ogon. Pan mówi, że kocha dobrą muzykę - może polubi i te kocie reggae

Staram się ze wszystkich kocich sił, bo polubiłem już tych Państwa. Gdzie mi teraz byłoby iść w świat - z węzełkiem wypełnionym moimi skarbami? Drugiego takiego domu przecież bym nie znalazł...

01 lutego 2015

Zbój Bolek

leżę, ale czujnie!
Jestem, według Państwa słów - Bolek Szkodnik, Bolesław Chuligan albo Zbój Bolek! Bo gdybym się miał uderzyć w swą cherlawą pierś kocią, to rzeczywiście - zaczynam być niegrzeczny... Ale każdy by się poddał, mając w zasięgu kłów taką fajną, usmażoną rybę... Państwo smażyli ją w dzień bezmięsny - ale pachniało! Pan swoją porcję zeżarł natychmiast - nam, czworonogom tylko jakieś kosteczki niewarte uwagi rzucał. A Pani swoją połowę podzieliła jeszcze raz na pół, i te drugie ćwierć odłożyła na potem. Niby nie stało na stole (Pani mnie zgania ze stołu - czasami z klapsem, czasem tylko mówi apsik!), tylko na lodówce, ale oczom kocim, a i nosowi nic się nie ukryje! I cichaczem, gdy Państwa nie było w domu - wskoczyłem na ten biały słupek, trochę zjadłem sam, a resztę zrzuciłem na podłogę, żeby moje koleżanki też coś z tego miały - panuje wśród nas sitwa przy organizowaniu jedzonka.
Ale największe cięgi zebrałem od Pana, kiedy wlazłem pod wannę, do szafy i zniszczyłem kwiatek - Pan najpierw krzyczał, że mi wleje (nie rozumiem, co miał mi wlać? Może mleko?),  a potem dał mi tęgiego klapsa, ale wcale mnie nie bolało... Pan jest jednak fajny, jak na dwunoga - zapowiada lanie, ale to tylko pogróżki...