Koko i mój Pan |
Podobno dawno, dawno temu, setki pokoleń kotów wstecz, gdy Pan sam był dwunogim szczeniakiem, miał pieska o imieniu Koko. Nie był to żaden psi hrabia i nie miał życiorysu upstrzonego medalami. Ot, po prostu, zwyczajny kundelek. Ale nasz Pan wspomina go często, bo to był jego pierwszy czworonóg... Razem się bawili, chodzili na spacery, uczyli się różnych pojęć i zachowań, razem spali nawet czasami. Pan był dla Koko całym światem, a Koko był ulubieńcem Pana i całej Pańskiej rodziny...
Nie nacieszyli się sobą zbyt długo, nie zdążyli się sobie znudzić: pewnego dnia jakiś nieuważny kierowca potrącił Koko, przebiegającego ulicę w miejscu niewyznaczonym na przejście dla psów i ludzi. Weterynarz nie dał pieskowi szansy wyzdrowienia - obrażenia wewnętrzne były na tyle poważne, że Koko odszedł do psiego raju... Babcia naszego Pana była tym faktem przybita, przeżywała bardzo... A za jakiś czas dziadek Pana doznał kontuzji - a babcia tą wiadomość zbagatelizowała zupełnie - wpadła do domu z okrzykiem: "Ale draka! Jasiek złamał rękę!"
Słyszałem że koty też nader często giną pod kołami samochodów - może trzeba zlikwidować te auta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz