Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ptaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ptaki. Pokaż wszystkie posty

01 października 2017

Ptak na urodziny

Składajmy życzenia!
Dziś jest Światowy Dzień Ptaków (i urodziny naszego Pana)! Z tej okazji leżałyśmy z Bieluszką pod stołem w kuchni. Państwo na stole coś tam chlupali w szklankach i żuli, a my cichutko! Ale w końcu coś tam ze stołu spadło i jak zwykle prysła zażyłość a wywiązała się walka o kęs... A taki ptak, którego dzisiaj świętujemy, to cały czas musi uważać, żeby zjeść coś konkretnego. Bo od machania skrzydłami to tak się zmęczy, że co chwilę musi dziobnąć. Jak suche ziarenko mu się trafi, to popić trzeba. A nie zawsze jest blisko coś mokrego - trzeba polecieć za róg albo dalej. Więc znowu musi coś przekąsić - patrząc z tej perspektywy, że syty głodnego nie zrozumie - ciężko i słabo być ptakiem... My czterołapy, mamy lepiej - dają nam prosto do miski chrupki, czasem jakiś fragment mięsa albo choć kość, wodę mamy zawsze na wyciągnięcie łapy. I przywiązujemy się do naszych Państwa na dobre i na złe. Oni podobno też nas kochają... 
Chyba po stokroć wolę nie być wolna, jak ptak. Bo któżby pokochał ptaka? Chyba tylko Bolek, przed zjedzeniem...

11 maja 2017

Pan Szczurek

nieproszony gość
Witajcie, tropiciele historii najnowszych! Och, miałam ci ja się - zastępując wciąż nieobecnego Bolka... A było to mniej więcej tak: w zimie Państwo na wyścigi dokarmiali ptaszki. Podsuwali im a to słoninkę, a to ziarenka dyni tłuste i suche, orzeszki ziemne (ale wisiały w powietrzu!) i słonecznikowe prażuszki. Ptaki to znane niechluje - zje taki dwa ziarnka a dziesięć rozrzuci. Więc te niezjedzone spadały na ziemię. A tam czychał mieszkaniec podpaletowej ciemnicy - czterołap podobny do myszki, tylko taki jakiś większy...
Zima odeszła, i myślałam, że wraz z nią odszedł ten głodny stworek. Penetrując podwórko odkryłam, że nadal tam mieszka pod worami z węglem. I nic sobie nie robił z mojego szczekania, żeby sobie poszedł - głuchy albo cham! I jednedgo dnia, wykorzystując moją nieuwagę - zakradł się do naszego domku. Wlazł oczywiście tam, gdzie nie mogłam do niego sięgnąć - pod szafkę kuchenną. Żuchlał bezczelnie jakieś okruchy, co Pani wypadły albo Panu... 
Na moje wrzaski Państwo zareagowali, ale z opóźnieniem. Pan nasypał na talerzyk takich różowych chrupków i posunął głęboko, pod szafkę. Ten paskudnik najpierw obwąchiwał długo przekąskę, ale w końcu zjadł. Na drugi dzień zobaczyłam, że wygląda, jakby się czymś zatruł - już nie był taki hardy! Próbowałam go wydostać spod szafki - bezskutecznie. Dopiero na następny dzień, kiedy był już całkiem słaby, udało mi się go chwycić za ogon! Dumna, przyniosłam Panu świeże mięsko. Pan niestety, nie skorzystał z okazji, i nie zjadł zdobyczy. Wyrzucił szczurze truchło na dach garażu, gdzie spożyły go sroki. Tak zamknął się krąg łańcucha pokarmowego.
Państwo potem nazywali mnie szczurołapem - za co???

23 lutego 2017

Wyżerka z doskoku

sroczka
To nie do opisania, co się wyprawia w świecie ptaków! Dla przypomnienia - to takie małe skoczne i szybkofruwne dwunogi, którym bliżej do nas, niż ludzi... Otóż te kolorowe ptaszki tylko tak dla niewprawnego oka wyglądają dystyngowanie.
W rzeczywistości - większość dnia spędzają na gorączkowym poszukiwaniu czegoś na ząb, przeważnie w pobliżu śmietnikowych altan, co plasuje ich w roli meneli...
sójka
Ponieważ nasi Państwo mają miękie serduszka, pomagają tym skrzydlatym dwunożkom, jak umieją. Na wystających tam i ówdzie patykach, kratach i rurkach wieszają słoninowe sople. Sama bym tam pofrunęła, chociaż nie mam skrzydeł, za takim specjałem! W przemyślnie podziurawionej rurze zalega mieszanka ziaren, wymłóconych pracowicie przez Panią. W skorupie z megaorzecha jest tłusta zakąska. Nic dziwnego, że w pustawym zimą powietrzu podwórka od rana słychać nawoływanie sikorek, gołębi, srok, rudzików, sójek, mazurków a nawet kawek - "Chodźcie tu, coś sobie dziabniemy!"

19 maja 2016

Gołąb niepokoju

potrawka...
Nie ma sprawiedliwości dla kotów, już dawno mówiłem! Jeszcze jak Pan leżał w szpitalu, a Pani, opiekuńcza i zmartwiona Pana niemocą, podsłuchałem jej rozmowę z którąś z koleżanek, bodajże z Bożenką - Pani omawiała kwestię sporządzenia zupy z ptaka zwanego kurą. Podobno nie ma jak rosół, dla każdego pacjenta, obojętnie na co by nie chorował... 
Więc jak tylko Pan wrócił do domu, postanowiłem się przysłużyć. Nie wiem, jak wygląda kura - żadna chyba nie przefruwała nad naszym podwórkiem... Ale zapamiętałem, że Państwo jadają gołąbki! Ech, cudownie, tych tu pod dostatkiem! Od razu rano złapałem jednego, bez nijakiego trudu. Właśnie niosłem go do swojego legowiska, żeby w czasie obiadowym podać Pani, gdy Pan mnie nakrył... I choć sam nieruchawy, zagipsowany - posłał w me tropy akurat przebywającą siostrę swą...
Zabrali mi moją zdobycz! I jeszcze nasłuchałem się, aż mi uszy spuchły ze wstydu - a tak bardzo chciałem dobrze... Nie ma sprawiedliwości dla kotów!

07 marca 2016

Chili z wizytą u Bolka

Tak by można było jednym zdaniem skwitować ten niedzielny wypad... Ale początkowo myślałem, że Państwo już zaczęli sezon działkowy - naszykowali się do drogi, i zabrali ze sobą Chilusię. Tyle, że wrócili wcześniej, niż zazwyczaj. Skręcało mnie z ciekawości, więc nagabywałem Chili, by uchyliła rąbka... Moja koleżanka, gdy odpoczęła nieco, opowiedziała mi wszystko po kolei. Więc powtarzam wiernie jej słowa:
Chili i Bolesław
"Pojechałam samochodem z Państwem (na kolanach mojej kochanej Pani) gdzieś, gdzie nigdy w życiu nie byłam. Początkowo Pan niósł mnie, swój kruchy skarb, na rękach - wzdłuż straganów z gipsowymi psami, drewnianymi armatkami, zegarkami w kształcie pudełek, szablami i jeszcze milionem innych nieprzydatnych nikomu szpargałów - dwunogi jednakowoż wyrażały zachwyt, a niektóre nawet nabywały te bibeloty... Potem już szłam na własnych nóżkach - ach, ile tam zapachów było po drodze! Różne psy co krok pozostawiały esemesy - nosem zczytywałam je po kolei...
Weszliśmy do takiego miejsca z trawnikami, słupkami co krok, drzewami i kamieniami, zwanego w slangu dwunogich parkiem - wąchania w nim na wiele godzin! I podeszliśmy do ławki, na której siedział dwunóg metalowy - według słów Pana, to był imiennik Bolka, Polak chociaż Prus... Trochę się go bałam i za skarby świata z kości nie usiadłabym mu na kolanach, wolałam być bliżej Pani - Pan  z kolei nie mógł oprzeć się, by nam nie cyknąć portretu...
Potem poszliśmy dalej, gdzie było nieprzebrane stado dwunogich istot, nazywanych kaczkami. Młode dwunogi rzucały im jakieś jedzenie - powąchałam to z nadzieją, że i ja coś łyknę, ale było niejadalne! Na szczęście Pan zabrał ze sobą moją codzienną kulkę - och, było rozkoszne to śniadanie na trawie... W międzyczasie spotkałam jeszcze kilka różnych psów (i suczek), ale z żadnym nie pogadaliśmy. Po okrążeniu stawu czy basenu z kaczkami, razem z Państwem przysiedliśmy na innej ławce. Między kaczkami uwijały się czarniawe ptaki, które znam z podwórka - były to kawki. A jeszcze potem wróciliśmy do auta i Pan przywiózł Panią i mnie do domu. W gwarze dwunogich taka wyprawa nazywa się przejażdżką - chyba polubię takie wyprawy, jeśli na każdej z nich będę mogła zjeść swoją porcję wołu..." - zakończyła swoje opowiadanie i zachrapała.
Ech, zazdroszczę trochę tej Chili - mnie nikt nie proponował nigdy przechadzki z Państwem wśród drzew i ptaków... Ale za to chodzę sobie, kiedy chcę na samotne spacery, czasem sikam bez ceregieli pod jakimś krzakiem, czasem wskoczę sobie na drzewo, przegonię jakąś kawkę... Jestem kotem wolnym i bardzo to sobie cenię, mierzi mnie chodzenie na krótkiej smyczy!
  

11 grudnia 2015

Kawka dla Bolka, raz!

Niektórzy dwunożni teraz, w związku z sennymi ciemnościami rano, rozpoczynają dzień od kawy! A moja Pani nie lubi kawy, pija z rana herbatę. Pan to niezależnie, czy zima, czy lato, kawkę musi łyknąć - tylko sobie zmienia gatunki: a to z ekspresu, co bulka i syczy stojąc na kuchence, a to rozpuszczalną, a czasem parzoną tradycyjnie... Ponieważ i mnie udzielił się ten poranny nastrój senności, postanowiłem także, że spróbuję kawki!
kawka, a co?!
Ale przecież ja jestem mimo wszystko kotem i nie mogę pijać z tych samych naczyń, z których Państwo pije! Postanowiłem skosztować jeszcze innej kawki - wyszedłem na taras, omiotłem wzrokiem bezmiar podwórka - i jak strzała albo pocisk z moździerza rzuciłem się na ptaszka, co pod płotem coś dziobał, tyłem do mnie. Nie miał żadnych szans! Poczułem, jak w moich zębach drętwieje ze strachu, duża i czarniawa ptaszyna... Od razu mi serduszko zabiło szybciej, bo przecież mam, upolowałem! Ale Pan, jak zawsze czujny, odebrał mi tą wystraszoną zdobycz - więc nie dane było mi skosztować, jak smakuje kawka...

17 listopada 2015

Listopad - mój miesiąc

Siędząc na ciepłym parapecie w kuchni, myjąc sobie lewą łapę pomyślałem, że listopad będzie moim ulubionym miesiącem! Bo po pierwsze - zaraz na początku są święta, zawłaszczone przez dwunogich, chociaż na pewno wśród nas, kotów też był niejeden święty! Po drugie - moi imiennicy, że wspomnę choćby generała-patrona nieodległej uliczki, przeważnie rodzili się jesienią. I co ciekawe - sporo mam imienników wśród znakomitych żołnierzy, ba nawet wojowników! Zatem nie dziwi fakt, że sprytnie kalkulujący dwunodzy urządzili sobie w listopadzie kolejne święto - Dzień Niepodległości! A w tym dniu to wręcz nie wypada poruszać się inaczej, niż paradnym marszem, pobrzękując ostrogami... No, mnie zasadniczo brzęczy tylko dzwonek pod brodą, jak stalowy krawat - ale gdy schodzę w domu ze schodów, to jakbym szedł defiladowym krokiem, w podkutych butach - z lubością wzniecam ten hałas! 
Za oknem znów ptaszków gromada przefrunęła - patrzyłem za nimi tęsknie - ech, szkoda, że nie umiem fruwać, jak kolejny mój imiennik - razem byśmy zapolowali na tą bandę ćwierkaczy!

26 października 2015

Moje urodziny

Z kociego kalendarza wynika, że żyję już rok! Ale Państwo jakoś nie uczcili specjalnie tej doniosłej daty - dzień minął niepostrzeżenie, bez toastów, wystrzałów z szampana ani nawet z korkowca... I nie dostałem nawet tortu z myszy, który śnił mi się kilka razy...
Chociaż, patrząc na wegetację innych kolegów i koleżanek, mieszkających w cuchnących mysimi odchodami i zgniłym ziemniakiem piwnicach blokowisk - wygrałem chyba główny los na loterii! U nas codziennie jest prawie że święto: jedzenie zawsze na mnie czeka w miseczce, i to nie byle jakie! Czasami uda mi się złasować od Chili jakąś grudeczkę jej pożywienia - Pan wydziela tą kuleczkę jak jakieś lekarstwo - nazywa się ono "mięso" i pochodzi od "wołu". Trzeba przyznać, że to wielki smakołyk - czasami Pan sam zjada takie mięso, przyprawione na ostro - och, jaki jest wtedy rozanielony! Po jedzeniu (i przed takoż) poleguję sobie w łóżku Państwa, w mięciutkiej pościeli. Czasem pobawię się z Chilusią w berka albo w chowanego (nie bawię się z nią tylko w kotka i myszkę, bo nie wypada, prawda?), i nieraz dołączy do naszego duetu Bieluszka. Uwielbiam też leżeć na parapecie i obserwować ptaszki - trochę mnie kusi, żeby na tego lub owego zapolować.... Bo podobno ptaszki też są z mięsa!

11 czerwca 2015

Kominiarz mimo woli

idę skrajem...
To znowu ja, Wasz Bolesław, zdobywca podniebnych przestworzy! Ech, choć działo się to wczoraj, jeszcze teraz trzęsą mi się łapy na wspomnienie... A było to tak: wyszedłem rano z psami, żeby wysikać się po nocy, jak każdy facet, najchętniej pod drzewem. I tam jakiś bezczelny gołąb podglądał mnie z gałęzi! No, musiałem zareagować - skoczyłem na niego z pazurami, a ten ptasi zboczeniec tylko odskoczył na dwie gałęzie wyżej. To ja za nim, i znowu, aż wyskoczyliśmy na dach sąsiedniego domu... Tam, za kominem, dałem mu popalić - aż zgubił część opierzenia! Ale ptak to zawsze sobie poradzi, nawet półżywy - odfrunął, a ja nie mam skrzydeł... Jak tu cholera, zejść z tego śliskiego, blaszanego szczytu? Słyszałem, jak Pan na mnie kićkał, ale bałem się mu odpowiedzieć... Ale przecież nie zostanę tu na wieki - odmiauknąłem raz i drugi, i o dziwo, nie zleciałem! I Pan mnie zobaczył! No, połowa sukcesu, albo mniej - wzrokiem związani - to jeszcze nie prosta droga w Pańskie ramiona! A skoczyć w otchłań chwastów i gałęzi - nazbyt ryzykowne, dla takiego domatora, jak ja... Patrzyłem z góry, jak Pan się krząta: musiał przeleźć ponad płotem (ja przełażę pod spodem, ale Panu brzuszek by nie pozwolił...), rozłożyć drabinę (dobrze, że akurat miał!), żeby krok po kroku wyjść na przedostatni stopień - na wprost moich zdrętwiałych łap... Trwało to trochę, ale kiedy już Pan złapał mnie za skórę na grzbiecie, wiedziałem, że będę bezpieczny... 
Od wczoraj chodzę tylko po ziemi - ale kto wie, czy jakiś ptaszek pojutrze mnie nie skusi?

11 maja 2015

Bolesław zadzwonił!

nowy krawat
Po kilku moich wyjściach w teren Państwo zrobili się nadopiekuńczy - wieczorem, gdy dopiero rozpoczyna się zabawa, na wyścigi Pani z Panem przywołują mnie tak zawzięcie, aż muszę pożegnać nowo poznanych kumpli i wracać... Bo podobno boją się, żebym nie zginął. Słyszałem, że niektórzy dwunożni wcale nie wypuszczają swoich podopiecznych, czterołapów jak ja, nawet na podwórze - współczuję im życia w niewoli. Abolicja to wspaniała sprawa! Ja chyba tych swoich Państwa kocham - że pozwalają mi chodzić swoimi ścieżkami, nie ograniczają wolności! I muszę przyznać, że odkąd Państwo otworzyli mi drzwi do świata - nie szaleję już tak w domu (wystarczająco wybiegam się za płotem)... 
A dzisiaj przed wyjściem w świat dostałem krawat (trzeba przyznać, że Pan trafił w mój gust) - delikatnie połyskliwy, złototytanowy, jakby obsypany diamentowym pyłem. Od razu widać, że nie jestem bezpańskim dachowcem, tylko udomowionym pupilem, na wybiegu! Tylko trochę niepotrzebnie przymocowany jest dzwonek - ech, ptaszki, a taką miałem ochotę na was zapolować... Ale cóż - tak zrobione jest to ubranko, więc chodzę i dzwonię, a Pani mówi, że poruszam się jak grzechotnik. Podobno po naszym Starym Mieście chodzi taki dwunóg i równie głośno obwieszcza swoje przybycie takim stukadłem... 

05 maja 2015

Majowe przebieżki

Po otwarciu drzwi do świata - intensywnie poznaję okolice. Zataczam coraz szersze kręgi od bazy, ale nadsłuchuję, kiedy Pan woła, bo wieczorem drzwi zostają zamknięte. Już wiem, że trzeba wracać, żeby nie zostać na noc w drewutni...
Dziś byłem na drzewie, ale jeszcze nie osiągnąłem szczytu - z daleka jest ot, takie sobie, a z bliska wysokie, jakby do nieba wyrosło! Czułem tam, na gałęziach jakieś ślady dwunogich, ale mniejszych, takich ze skrzydełkami. Ten gatunek nazywa się ptakami, są różne, choć prawie takie same... Unikają mnie, nie wiem zupełnie, dlaczego?
ptaszek...
A Chili opowiadała, że w tym nowym ubranku, uszytym jej na zamówienie, chodzi jej się nad wyraz dobrze. Była z Panem na spacerach: a to wokół domu, a to pętlą sięgającą do stacji paliw, a w niedzielę nawet poszli z Panem hen, do centrum miasta! Wprawdzie część drogi Chilusia przebyła na Pańskich rękach, ale i tak było mnóstwo atrakcji! Zostawiła wiele wiadomości dla przechodzących ewentualnie psów i odczytała ogólnodostępne maile od innych, wcześniej idących... Z naprzeciwka szli jacyś dwunożni z przeróżnymi psami, w powietrzu unosił się zapach smażonego mięsa i bezdomnych kotów. Pan pstrykał fotki mijanym kamienicom. Chili szczekała, jak prawdziwie obronny pies! Powrócili oboje zziajani, zadowoleni ze spaceru. Ja bym tam nigdy nie dał się ubrać i iść na smyczy z Panem przy nodze - takie zachowanie kotom nie przystoi!

22 lutego 2015

Smaczne kąski

ktoś tu puścił pawia!
Dziś z okazji niedzieli, takiego dnia, w którym dwunogi przeważnie odpoczywają, dostałem jedzonko z torebki! W telewizji pokazywali raz dwunoga, jak w torebce miał schowaną butelkę z winem - ale ja dostałem coś o wiele lepszego! Pyszne mięsko w sosie... Żeby dostać takie coś jeszcze raz, gotów jestem porzucić swój dotychczasowy styl życia - a niech tam, będę może najgrzeczniejszym z kotów, jeśli częściej Państwo będą podsuwać mi takie frykasy
Te sucharki nasze powszednie też nie są złe, raczej. Bieluszka wspomniała, że rozmawiała koło furtki z jednym takim rudawym pudelkiem, i zeszło na jedzenie. Nie wierzę, że pudle jadają konserwy z kotów, fuj! Wprawdzie krąży po domu naszych Państwa opowieść o "torcie z myszy", ale jeszcze żadna z koleżanek nie dostąpiła zaszczytu konsumpcji... 
Za oknem ptaszki w żółtawych garniturkach żują paski słoniny albo miks ziaren. Podobno mówi się na nie: "sikorki". Przylatują też i inne: takie czarnobiałe, albo szare, albo nakrapiane - i każdy coś ma dla siebie, do dzioba bierze... Znaczy, że Państwo nie tylko są dobrzy dla czterołapów... Ale Bieluszka nieśmiało oponowała, że są czteronożni, przez Państwo niekochani - nazywani kretami...

21 lutego 2015

Stepowanie na czterech kończynach

ten gość przylatuje codziennie!
To znów ja, wasz niestrudzony grafoman Bolek! Mówią wszyscy, że jestem jakiś dziwny... Chodzi głównie o to, że głośno się przemieszczam - ale nie śpiewam maszerując, tylko idąc tupię (podobno głośniej od jeża)! Oglądałem zza Pana pleców jakiś klip, gdzie pewien dwónóg tupał do rytmu - i wszystkim się podobało! A kiedy ja idę - to źle... Kiedy bawię się na pięterku, to wszyscy słyszą, że tam jestem (uwielbiam tam biegać i skakać po łóżkach...). 
Fakt, Felicja płynie na swych łapkach jak zjawa nawet po schodach, a ja mam jakieś dębowe kulasy, pewnie z tego mojego pirackiego trybu życia... 
Z drugiej strony może dobrze, że słychać, kiedy Bolo się zbliża? Przy mnie ptaszki będą bezpieczne, i Państwo nie będą mieli powodów do krzyku, jak wtedy, gdy Felicja upolowała sikorkę? Wciąż dręczą mnie jakieś dylematy - jestem takim kocim filozofem, jak dwunóg o nazwisku Ludwig Wittgenstein. Ale potrafię też przemknąć się cichutko, zwłaszcza gdy czuję pyszne jedzonko...                                                                                                                               

22 stycznia 2015

Jak by się tu ustawić?

Podłogi i schody mam już opanowane. No, wszystko co płaskie w zasięgu łap, nawet ten obszar na stole. Wieczorami, zamiast dostojnie zasnąć, skaczę po Panu kulącym się pod kołderką - taką mam ścieżkę zdrowia. Fajne są te zabawy, ale pomału zaczynają być nudne. Teraz to ja chcę poznać tajniki pionu...  
Dziś na ten przykład stojąc na tylnych łapach (stanie na przednich wychodzi mi słabo), zabawkę zdjąłem z firanki, dekorację świąteczną. Trochę się przy niej napracowałem, aż rozmontowałem... Pan mnie potem rugał i nawet zamachnął się na moją godność kocią zwiniętą w rulonik gazetą... Z Bieluchem się mocujemy na stojaka, choć jeszcze nie jesteśmy równi... Rano w łazience stoję i przyglądam się na jakiegoś płaskiego drugiego identycznego jak ja (na ścianie tylko w jednym miejscu go spotykam) - on mnie małpuje! Za telewizorem wisi taka ruchoma ściana, Państwo  nazywają toto zasłona - ech chyba któregoś dnia spróbuję wspinaczki (na samą myśl o tym czuję dreszcz podniecenia, od wąsów do ogona)... Mniej więcej domyślam się, co Felicja miała na myśli, miaucząc o drzewie i ptakach na gałęziach - czy doznam kiedyś tej rozkoszy? Państwo odpędzają, pilnują, żebym nie zbliżał się do wyjścia - a psy odwrotnie, wręcz nakłaniają do chodzenia na siku.