nieproszony gość |
Witajcie, tropiciele historii najnowszych! Och, miałam ci ja się - zastępując wciąż nieobecnego Bolka... A było to mniej więcej tak: w zimie Państwo na wyścigi dokarmiali ptaszki. Podsuwali im a to słoninkę, a to ziarenka dyni tłuste i suche, orzeszki ziemne (ale wisiały w powietrzu!) i słonecznikowe prażuszki. Ptaki to znane niechluje - zje taki dwa ziarnka a dziesięć rozrzuci. Więc te niezjedzone spadały na ziemię. A tam czychał mieszkaniec podpaletowej ciemnicy - czterołap podobny do myszki, tylko taki jakiś większy...
Zima odeszła, i myślałam, że wraz z nią odszedł ten głodny stworek. Penetrując podwórko odkryłam, że nadal tam mieszka pod worami z węglem. I nic sobie nie robił z mojego szczekania, żeby sobie poszedł - głuchy albo cham! I jednedgo dnia, wykorzystując moją nieuwagę - zakradł się do naszego domku. Wlazł oczywiście tam, gdzie nie mogłam do niego sięgnąć - pod szafkę kuchenną. Żuchlał bezczelnie jakieś okruchy, co Pani wypadły albo Panu...
Na moje wrzaski Państwo zareagowali, ale z opóźnieniem. Pan nasypał na talerzyk takich różowych chrupków i posunął głęboko, pod szafkę. Ten paskudnik najpierw obwąchiwał długo przekąskę, ale w końcu zjadł. Na drugi dzień zobaczyłam, że wygląda, jakby się czymś zatruł - już nie był taki hardy! Próbowałam go wydostać spod szafki - bezskutecznie. Dopiero na następny dzień, kiedy był już całkiem słaby, udało mi się go chwycić za ogon! Dumna, przyniosłam Panu świeże mięsko. Pan niestety, nie skorzystał z okazji, i nie zjadł zdobyczy. Wyrzucił szczurze truchło na dach garażu, gdzie spożyły go sroki. Tak zamknął się krąg łańcucha pokarmowego.
Państwo potem nazywali mnie szczurołapem - za co???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz