31 maja 2015

Zmiany lokalowe

Zacznę od wieści najpilniejszych: przyniosłem garść wiadomości dla psów - że za garażem leży jakiś zgniły owoc, że kocica biało-szara też mnie wąchała i że dwunogi z bloku naprzeciwko jedli mięso i kiełbasę z grilla, ale nie zostawili ni okruszka! Bo ja zawsze przynoszę pocztę węchową - taki ze mnie niuch-kurier... 
A teraz powróćmy do adremu (jak mawiał dwunogi wykładowca przysposobienia wojskowego)! Państwo wymyślili, że przeniosą mi jadalnię - bo Pani widziała, jak Bieluszka sprytniej od cyrkowca wyżerała mi sucharki... A podobno moje jedzonko nie służy psom! Z tego akurat byłem zadowolony od razu - nie ma to jak delektowanie się pożywieniem, bez zbędnych kibiców. Ale druga część przeprowadzki początkowo przyprawiła mnie o dreszcz - Pan wyniósł moją kuwetę i część zawartości zostawił hen, w odległym rogu podwórza. Horror - zamiast przytulnej ubikacji za parawanem czekała mnie ogrodowa latryna! I jak tu załatwić potrzebę dużą i małą podczas deszczu? Fuj! Dopiero pod wieczór okazało się, że mimo wszystko jest lepiej - teraz awansowałem na trzeciego użytkownika drugiej ubikacji - kuwetka stoi na piętrze, w łazience. I od wczoraj już całkowicie i zupełnie nikt mnie nie podgląda - mogę pławić się w higienie sam! Tylko czasem na stanowisku obok przykucnie Pan lub Pani, jak to w toalecie, ale nie wchodzimy sobie w drogę...

27 maja 2015

Handel żywym towarem?

mysz jak złoto!
Podsłuchałem Pana, jak umawiał się z jakimś innym dwunogiem, że sprzeda mu mysz! Tak mnie to zafrapowało, że nie mogłem spać ani się bawić, tylko wciąż myślałem, że chyba jeszcze nie znam tego swojego Pana... No bo jak to: trzymał mysz w pudełku, w szafce, po cichutku, nie dokarmiał, nie napajał, mysz nie nie jest zmumifikowana (bo mówił do telefonu, że jest w stanie idealnym) - magik czy co? Chociaż na oczy nie widziałem jeszcze żadnej myszy, ale pamiętam opowiadania Felicji, ochy i achy psów, podziwiających jej urobek... 
Dopiero popołudniowe przybycie Pani ostudziło moje emocje! Wyszło na to, że nie dość, że podsłuchuję rozmowy dwunogów, to w dodatku okazałem się kompletnym ignorantem - owszem, to jest mysz, ale komputerowa! Inaczej mówiąc, to taki plastikowy twór, gadżet informatyczny! Pan postanowił się jej pozbyć, bo sam używa trackballa... A jego z kolei znam, choć nie wiedziałem, że tak się wabi to dziwne coś, które Pan tak pieści prawą górną kończyną...

26 maja 2015

Kocia KSW

siedzę w ringu - przed walką...
Kilka dni temu intensywnie trenowałem kocie kung-fu - wystarczyła chwila nieuwagi i otrzymałem wieczną pamiątkę - lewe ucho jest na koniuszku naddarte... Piekło, och piekło - ale Pan zalał mi sprawdzonym panaceum na rany - zielonką, i ból minął. A dziś stoczyłem walkę o swój Gwiaździsty Pas - w naszej kociej Konferencji! Mimo przyciętych pazurów (przez Dominikę) radzę sobie doskonale! Przeciwnikiem był jakiś bezdomniak, ale wypasiony, pasiaty kocur z blokowiska. Ale mu pogoniłem kota! Potem psy uroczyście wprowadziły do domu Państwa  mnie, zwycięzcę pojedynku - kroczyłem dumnie, z wyprężonym ogonem. Przyniosłem też psom najświeższe wieści zapachowe - wąchały w ekstazie woń sukcesu! Już mi teraz żaden czterołap nie podskoczy, przynajmniej z tych, które znam. Nie zarzekam się, że pokonałbym Pipi albo Romana - to nie moja klasa wagowa... 

21 maja 2015

Pipi i Emilka

Emilia
 księżna Pipi
Oprócz teczki z kwitami na Chili, Państwo powrócili z zapachem całkiem nowych psów: bulterierki Pipi i yorczyczki Emilii. Ale zapach, choćby i najintensywniejszy, nie opowie wszystkiego... Więc nadstawiałem ucha, gdy Państwo rozmawiali między sobą i już prawie wszystko wiem! Że to w domu Jasia, Klaudii i Gabrysi są te dwie psie dziewczynki, że Pipi jest wielka i bardzo towarzyska, że podobnie jak Roman Nadbałtycki też lubi polizać zamaszyście! W dodatku także jest utytułowaną arystokratką - brała udział w wielu wystawach, zdobywając złote trofea! A Emilka jest miniaturową yorczyczką. Wielkość jej to mniej więcej taka, jak moja w wieku czterech tygodni - pamiętam, jaki byłem, po prostu kruszynka! I jak wszystkie malutkie pieseczki - bardzo groźnie szczekającą na każdego nieznanego dwunoga! Bardzo chciałbym poznać z bliska te dwie, jakby nie było kuzynki mojej towarzyszki Chilusi...

20 maja 2015

Jej wysokość Chili

Oto ja, Wasz niestrudzony komentator spraw kocio-psich, Bolesław Waleczny! Mówię tak, bom w potyczce z jakimś burasem doznał rozdarcia ucha - ale on za to ma z nosa firankę! Więc jak mój słynny dwunogi imiennik, byłem Chrobry!
księżniczka Chili
A teraz najnowsza wiadomość: Państwo z tego wyjazdu przywieźli teczkę, wcale nie wykradzioną z IPN... Ta teczka jest zupełnie innym zbiorem dokumentów - w tekturowej osłonce jest ukryta historia Chili, do trzeciego pokolenia wstecz... Rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie powymieniani są z imienia, barwy i herbu, bo wszyscy jej krewni to sami hrabiowie psi i psie markizy, z kraju ościennego... Nie będę Was trzymać w niepewności i powiem od razu, że Chili jest chihuahuą pochodzącą z Czech! I pomimo arystokratycznego pochodzenia, bawi się ze mną, razem biegamy po podwórzu, pijemy z tej samej miski - tylko do jej budki z różową kokardą nie wchodzę, choć aż mnie skręca z ciekawości, co tam w środku jest? Dobrze, że nie sprofanowałem mieszkania Chili, bo teraz, to już nie jest chyba zwyczajna budka, tylko malutki pałacyk...

19 maja 2015

Pan Roman

Ja jestem Roman!
Państwo na weekend opuścili nas! Wprawdzie przychodziła nas doglądać, karmić i przytulać Dominika, pospołu ze swym Tatą, ale fakt pozostaje faktem - pojechali sobie do tego miejsca w kraju, skąd przyjechała Chili. Bo tam jej pierwszy właściciel - chłopiec o imieniu Jaś przyjmował po raz pierwszy Komunię! I zjechali się goście, by świętować ten fakt! Wraz z dwojgiem dwunogów, przybyłych znad Bałtyku przyjechał Roman - bardzo miły, wręcz szarmancki w obejściu czworonóg. Na swojej obroży ma przypięty wisior z numerem telefonu swoich właścicieli. I ma też gustowny ryngraf w kształcie kości, z wygrawerowanym swoim imieniem - psi dżentelmen! Pochodzi z klanu Boston Terierów, jest psim arystokratą... 
Wszystkie te wiadomości dotarły do nas ze strzępków rozmowy, którą wiedli ze sobą Państwo po powrocie z wyjazdu, więc opowiadam, tak jak usłyszałem... Panu bardzo podobało się mycie uszu, jakie Roman mu zafundował. A Pani była ujęta przywiązaniem Romana do swoich Państwa - gdy pojechali sami do miasta, był smutny, a kiedy powrócili - szalał z radości. Mam nadzieję, że kiedyś poznam go osobiście, bo Romkowi Państwo mają przyjechać do naszych, i powinni go zabrać ze sobą!
Tak samo jest u nas - też cieszyliśmy się: ja, Bieluszka i Chili, że Państwo wrócili cało i zdrowo... Z tej radości całą noc grzecznie spałem u Państwa w nogach. I wszyscy byliśmy zadowoleni!

11 maja 2015

Bolesław zadzwonił!

nowy krawat
Po kilku moich wyjściach w teren Państwo zrobili się nadopiekuńczy - wieczorem, gdy dopiero rozpoczyna się zabawa, na wyścigi Pani z Panem przywołują mnie tak zawzięcie, aż muszę pożegnać nowo poznanych kumpli i wracać... Bo podobno boją się, żebym nie zginął. Słyszałem, że niektórzy dwunożni wcale nie wypuszczają swoich podopiecznych, czterołapów jak ja, nawet na podwórze - współczuję im życia w niewoli. Abolicja to wspaniała sprawa! Ja chyba tych swoich Państwa kocham - że pozwalają mi chodzić swoimi ścieżkami, nie ograniczają wolności! I muszę przyznać, że odkąd Państwo otworzyli mi drzwi do świata - nie szaleję już tak w domu (wystarczająco wybiegam się za płotem)... 
A dzisiaj przed wyjściem w świat dostałem krawat (trzeba przyznać, że Pan trafił w mój gust) - delikatnie połyskliwy, złototytanowy, jakby obsypany diamentowym pyłem. Od razu widać, że nie jestem bezpańskim dachowcem, tylko udomowionym pupilem, na wybiegu! Tylko trochę niepotrzebnie przymocowany jest dzwonek - ech, ptaszki, a taką miałem ochotę na was zapolować... Ale cóż - tak zrobione jest to ubranko, więc chodzę i dzwonię, a Pani mówi, że poruszam się jak grzechotnik. Podobno po naszym Starym Mieście chodzi taki dwunóg i równie głośno obwieszcza swoje przybycie takim stukadłem... 

05 maja 2015

Majowe przebieżki

Po otwarciu drzwi do świata - intensywnie poznaję okolice. Zataczam coraz szersze kręgi od bazy, ale nadsłuchuję, kiedy Pan woła, bo wieczorem drzwi zostają zamknięte. Już wiem, że trzeba wracać, żeby nie zostać na noc w drewutni...
Dziś byłem na drzewie, ale jeszcze nie osiągnąłem szczytu - z daleka jest ot, takie sobie, a z bliska wysokie, jakby do nieba wyrosło! Czułem tam, na gałęziach jakieś ślady dwunogich, ale mniejszych, takich ze skrzydełkami. Ten gatunek nazywa się ptakami, są różne, choć prawie takie same... Unikają mnie, nie wiem zupełnie, dlaczego?
ptaszek...
A Chili opowiadała, że w tym nowym ubranku, uszytym jej na zamówienie, chodzi jej się nad wyraz dobrze. Była z Panem na spacerach: a to wokół domu, a to pętlą sięgającą do stacji paliw, a w niedzielę nawet poszli z Panem hen, do centrum miasta! Wprawdzie część drogi Chilusia przebyła na Pańskich rękach, ale i tak było mnóstwo atrakcji! Zostawiła wiele wiadomości dla przechodzących ewentualnie psów i odczytała ogólnodostępne maile od innych, wcześniej idących... Z naprzeciwka szli jacyś dwunożni z przeróżnymi psami, w powietrzu unosił się zapach smażonego mięsa i bezdomnych kotów. Pan pstrykał fotki mijanym kamienicom. Chili szczekała, jak prawdziwie obronny pies! Powrócili oboje zziajani, zadowoleni ze spaceru. Ja bym tam nigdy nie dał się ubrać i iść na smyczy z Panem przy nodze - takie zachowanie kotom nie przystoi!

01 maja 2015

Co się czai za płotem

trawię kolację...
Już chodzę, gdzie tylko chcę - Państwo obdarzyli mnie zaufaniem! W końcu przetrzymałem ten marzec i dodatkowo kwiecień, a w pierwszym dniu maja poszedłem na obchód otaczającego mnie świata... Po powrocie z przebieżki rozmawiałem z psami przy misce, i one zaczęły wspominać historie sprzed lat, opowiadane wśród tutejszych czterołapów. Wspomnienie dotyczyło jednego z moich poprzedników, łaciatego kota o imienu Filon vel Felek... 
Tenże Filon, jak wszystkie koty u Państwa w domu, chodził swoimi drogami, po okolicy. A wokół było inaczej niż teraz - budowały się  nowe domy, na miejscu starych, zrujnowanych chałup. I właśnie jednego dnia, a właściwie wieczora, Filon przyszedł na wieczorny posiłek z łapą rozciętą niemalże do kości! Gdzieś zapewne przemykał się po budowlanych zakamarkach i natrafił na rozbite szkło... Państwo zaraz mu tą ranę opatrzyli, na swój dwunogi sposób - użyta została utleniona woda do dezynfekcji, a potem zabandażowali mu łapę, i odjechali (był to czas świąteczny, więc Państwo pojechali na Boże Narodzenie do rodziców Pani). Gdy powrócili, Filonowa łapka wcale nie była lepsza - widocznie medycyna dwunogów nie działa dobrze na kocie ciało. Więc powieżli Państwo Filona do kliniki dla małych zwierząt. Tam, w poczekalni - istny armageddon: chore psy, niezdrowe króliki i ranny kot Filon... Za drzwiami gabinetu jakiś inny kotek tak się nie poddawał badaniu, aż jego krzyki świdrowały uszy wszystkich czekających... Strach ten udzielił się również Filonowi, trząsł się jak w febrze, ledwo co go Pani utrzymać mogła... Następnie wyszła dwunoga doktorka, w rękawicach po łokcie, i wzięła się za Filona. A Filon spokojny, rozluźniony, cierpliwie znosił badanie, nie krzyczał, bo wiedział, że tu mu pomogą - zaprzeczenie poprzedniego pacjenta... Aż go dwunoga pani doktor pochwaliła za dzielność!
Filon
Skaleczenie Filona na tyle było poważne, że musiał zostać na noc w zwierzęcym szpitalu, połączonym z hotelem - rana musiała być oczyszczana pod narkozą, a potem zeszyta. Państwo wrócili do domu. gdzie powitały ich psy: Koko i Muszka - smutne od rozłąki z Filonem. Koko nawet nie chciała nic jeść, tak przeżywała stress... 
Na drugi dzień Filon powrócił, cały dumny, wychwalany przez pracowników hotelu, że wcale się nie bał psów - a czemu by miał? Wszak z psami żył na codzień... 
Będę uważał, rozglądał się dookoła - nie chciałbym za żadne skarby trafić na stół operacyjny! Mimo że medycyna poszła do przodu, to lepiej trzymać się z dala od skalpela, choćby i w dobrej sprawie użytego...