20 grudnia 2014

Fiesta Mexicana czyli zabawy z Chili

Dziś opowiem, jak to jest z Chili. Już mówiłem, że to suczka chihuahua, z długimi (jak kiedyś mieli hippisi) czarnymi włosami. Chili oddałaby swoją psią duszę za słuszny fragment wołu, najlepiej wstępnie rozdrobnionego, chudego i bez żył - jakąś polędwicę albo udo.. Pan wydziela jej dzienną porcję mniejszą niż mój ogon. I to ma wystarczyć??? Ja bym miauczał jak opętany - "Więcej chcę!!!"
portret mojej koleżanki
Przez pierwsze dni patrzyliśmy sobie w oczy nieufnie. Wprawdzie w moim pierwszym domu był pies, i też czarny, ale zupełnie inny! I co z tego, że duży - ale swój! A tu: mała, szczekliwa i nieznajoma... 
Po upływie tak około dwunożnego tygodnia codziennego mijania się bez słowa, dzieląc się Pańskimi pieszczotami z resztą czteronogów, poczułem się na tyle śmielej, że obwąchaliśmy się z Chili dokładniej. No i niepotrzebnie się bałem - ona jest bardzo, ale to bardzo przyjazna, rozrywkowa! Bawimy się! Rano, to przeważnie biegamy: raz ja gonię Chili, a raz ona mnie. Czasem do tego joggingu przyłącza się Bieluch. Potem, kiedy już zjemy swoje śniadanka (Chili dostaje mięsko, a ja mam sucharki z mlekiem), to różne mamy plany na resztę dnia... Pan czasem jest rano skupiony i nie zwraca na nas uwagi (patrzy się w takie plastikowe okienko i nadusza jakieś guziki), a czasem gdzieś wychodzi. Od czasu do czasu Pana odwiedzają inni dwunożni - wtedy Chili na nich krzyczy...
Jednego razu, kiedy już sobie poszedł ten dwunóg Zenek, a Pan zaraz za nim, Chili opowiedziała mi swoją historię, skąd się tutaj wzięła...
Przez długi czas mieszkała ze swoim Państwem Numer 1 w pięknym domu, daleko, daleko stąd. Oprócz Pana i Pani, w tamtym domu było jeszcze troje dzieci.  Bawiły się one z Chili i ona bawiła się z nimi. Ale po pewnym czasie okazało się, że Janek, jeden z trojga, ma alergię na psie futro...
No i zaczęli szukać nowego domu dla Chili. Były różne domy brane pod uwagę, ale zwyciężyły dobre, znajome i czułe ręce tutejszych Państwa.
Pewnego dnia została przywieziona razem ze swoją budką jednorodzinną... (Podoba mi się ta budka, szczególnie duża różowa kokarda przy wejściu - może kiedyś Chili pozwoli mi tam wejść do środka?) Psinka pierwszą noc przepłakała, drżąc jak listek na drzewie podczas huraganu. W dzień siedziała w swojej budce albo chowała się za kanapą i wciąż krzyczała, że chce wracać tam do swoich, że nie chce tu być, z tym Państwem. Myślę, że obawiała się tego samego co ja - co ją tutaj czeka? Bieluszka nic się nie odzywała, ale udzielał jej się nastrój psiego smutku. A teraz? Tylko się z tego śmieje i wyjmuje Panu, temu brodatemu dwunogowi, co smaczniejsze kąski wprost z ust (Pani sobie na to absolutnie nie pozwala!)...
Na dzisiaj dość już gadania - Chili mnie ciągnie za łeb, lecę się bawić!