śledzę te latające potwory... |
To ja, Wasz Bolo Śledzący! Wczoraj Państwo pobrali Chilusię i pojechali gdzieś (już wiem, że jadą, bo zabierają budkę ze sobą) na cały dzień. Po powrocie Chili znowu mi opowiadała o bezkresnych przestrzeniach działki, o leżeniu na słońcu i o tym, że dostała kość jak ona sama wielką. Nie chciało mi się wierzyć, że są takie duże gnaty, dopóki Pan nie dał Bieluszce takiego samego golenia. Ogromny! Bieluszka walczyła z nim przez cały wieczór!
Wieczorem leżąc na oparciu kanapy obserwowałem, jak psy poszły na podwórze. Kiedy powróciły, za nimi wślizgnęła się jakaś latająca potworność - brzęcząca pod sufitem, bzycząca na szybie okna. Próbowałem do niej podskoczyć, dosięgnąć i sprowadzić do parteru, ale była za szybka i za wysoko... Dziś rano kość już nie budzi nijakiego zainteresowania, ostrugana z resztek mięsa pracowitymi zębami Bieluszki. A mucha (tak nazywa się ten fruwający potwór) jakby nabrała siły - wkurza mnie tym brzęczeniem i wymachiwaniem łapami, jakby pokazywała mi, że mogę jej skoczyć. Więc skaczę, niech nie myśli! Pani mi zabrania i krzyczy, bo w ferworze polowania raz zaczepiłem obrazek, raz firankę i sześć razy klamkę. Pani nie ma w sobie żyłki myśliwskiej...
Ach, byłbym zapomniał - a to też ważne: dziś pozwolili mi wyjść na podwórko! Byłem w jakiejś szopie którą Państwo nazywają drewutnią i w której jest mnóstwo przedziwnych szpargałów - opowiem o tym dokładniej w następnej notatce... Na tarasie jest super ciepło, a jeszcze jest wokół coś takie zielone i miękie, nazywane trawnikiem - psy na to sikają. Trzeba będzie zbadać toto bliżej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz