Był Dzień Zakochanych, święto przyniesione zza oceanu. Dwunogi nazywają toto Walentynką, choć jak zwykle u nich, wcale nie tłumaczą, czemu? A zaraz po tym święcie nastał mój dzień - Dzień Kota! Tu przynajmniej wiadomo - świat bez nas byłby tak samo niepełny, jak bez murkwi.
U moich Państwa żadne z tych świąt nie przebiegało jakoś burzliwie: nie było sypialni zasłanej płatkami róż ani miseczki przyozdobionej serduszkami, pozostałymi po poprzednim święcie. Ale już żyję tak długo (ponad rok!), że wiem to i owo. Po pierwsze - Państwo się kochają kameralnie, bez powiadamiania świata. Po drugie - kochają także mnie, inaczej kazaliby mi iść precz, wywieźli do lasu, uwiązali za nogę do drzewa albo utopili... Po trzecie - kochają też moje przyrodnie siostry - czterołapki, Chilusię i Bieluszkę, a nawet i inne, odleglejsze stwory. Cóż mi pozostaje? Także tych moich właścicieli i pobratymców kocham! I dobrze mi, Bolkowi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz