Zwyczajny dzień powszedni w naszej gromadzie wygląda tak: bladym świtem pobudka! Trąbka gra w telefonie i nasza kochana Pani wstaje, schodzi do kuchni i wypuszcza psy na podwórko. Ja też wychodzę - nie mogę się doczekać, kiedy mroźna wilgoć wniknie w rozgrzane snem łapy! To jest lepsze, niż prysznic spod kół auta! A psy - nieochoczo zimą wybiegają, oj, nie! Kluczą i kombinują, pewnie wolą umrzeć z powodu pęknięcia pęcherza moczowego, niż od chodzenia po śniegu - takie te nasze piecuchy psie...
Potem Pan wstaje, szoruje kły i pysk, nakłada na siebie przeróżne tkaniny, a potem wraz z Panią wychodzą. Pan przeważnie zaraz wraca. Z tej białej szafy, wionącej chłodem wyjmuje dla Chili codzienny posiłek - kulę ze zmielonego wołu. W oczekiwaniu na rozpuszczenie się kulki czas mija niepostrzeżenie. Pan wciąż słucha jakiegoś pitolenia, jak z wytartej empetrójki (uwielbia to po prostu!) - posłuchajcie zresztą sami:
Ja zazwyczaj pokręcę się troszkę to tu, to tam i idę poleżeć. Czasem umyję sobie nogi najpierw, a czasem potem - żeby nie było monotonii!
Czasami do Pana przychodzą różni znajomi. O, wtedy jest fajnie! Tylko jeden, imieniem Zenek (kolega Pana, miły gość) wywołuje w Chili jakąś bezrozumną złość - szczeka i szczeka i szczeka, na trwogę i bez dania racji - oj nie polubi Chili Zenka, długo... Bywa także w czasie przedpołudniowym, że odwiedzi nas Dominika - wtedy jest naprawdę suuuper! Pogłaszcze, pomizia nas sprawiedliwie, czasem coś z Panem piją. Och, dawno już jej nie było! Może dlatego, że Dominika przemieszcza się za pomocą roweru, a w śniegu koła grzęzną i ślizgają się? Pewnie dopiero z wiosną nas odwiedzi...
Jeszcze innym czasem Pan gdzieś wychodzi - dwunogi też muszą nieraz wyjść, choćby zawierucha! Wtedy jest w domu cichutko, tylko woda w kaloryferach szumi... Ten szum działa na mnie usypiająco - och, jak ja kocham spokój!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz