To znowu ja, Wasz
kablownik Bolek! Już dawno chciałem wymiauczeć tą opowieść, która od ogona do ogona przekazywana jest w Państwa domu, o
Superdogu albo Nadpsicy o dziecinnym imieniu Koko. Gdy tylko któreś z nas, obojętnie, czy ja, czy Chili, czy nawet Bieluch - coś
zbroimy, Państwo zgodnie myślami przywołują ten ideał zwierzęcej mądrości. Ciekawe, czy ktoś jej badał
IQ? Z obecnego stada tylko Bieluch widział ją żywą - rzeczywiście wspomina, że był to pies z charakterem...
|
pierwszy dzień Koko w domu Państwa |
Koko dołączyła do Państwa w zamierzchłych czasach mieszkania w
bloku, kiedy w nich samych
kiełkowały marzenia o własnym domostwie.
Na oko mogła mieć ledwo kilka tygodni, zabrana w jesieni z
łańcucha od pewnych dwunogich bez serca. Wyglądała trochę jak ja, przestraszona i niepewna swego losu, puchata kruszynka. Mieszkała w pudełku, jak
lalka. Jadła
kaszę i
podroby, ogryzała
gnaty jak każdy pies (wtedy nie było sucharków, dziwne...). Od zawsze była mądra (wiedziała że to właśnie Pan jedzie
windą), czytała w Pani myślach. Okazała się belgijską owczarką z klanu Gronendaeli. Niewybredna w jedzeniu, nie polubiła tylko
śledzi (strasznie ją po nich
suszyło)... Kiedy urosła, nie potrzebowała
kagańca ani
smyczy - w odróżnieniu od niesfornej matki Bielucha. Ale jej pierwsze tygodnie u Państwa w domu nie zwiastowały niczego takiego, a powierzchownie wyglądała Koko okropnie - z wielkimi uszami, długim, łysawym ogonem i patykowatymi, długimi nogami. Na ten wygląd Państwo wcale nie zwracali uwagi - kochali ją bardzo od pierwszego dnia. To wszystko miało coś wspólnego z bajką o
brzydkim kaczątku - Koko wyrosła na
cudownego psa, który gdzie by się nie pojawił, wzbudzał podziw wśród dwunogich. Ta część historii
przemawia do mnie bardzo, bo i ja mam duże uszy, cienki ogon i nogi jak z
drewna. Może i ja będę w swoim czasie uważany za Superkota?