26 stycznia 2015

Koko - niedościgły wzór

To znowu ja, Wasz kablownik Bolek! Już dawno chciałem wymiauczeć tą opowieść, która od ogona do ogona przekazywana jest w Państwa domu, o Superdogu albo Nadpsicy o dziecinnym imieniu Koko. Gdy tylko któreś z nas, obojętnie, czy ja, czy Chili, czy nawet Bieluch - coś zbroimy, Państwo zgodnie myślami przywołują ten ideał zwierzęcej mądrości. Ciekawe, czy ktoś jej badał IQ? Z obecnego stada tylko Bieluch widział ją żywą - rzeczywiście wspomina, że był to pies z charakterem...
pierwszy dzień Koko w domu Państwa
Koko dołączyła do Państwa w zamierzchłych czasach mieszkania w bloku, kiedy w nich samych kiełkowały marzenia o własnym domostwie. Na oko mogła mieć ledwo kilka tygodni, zabrana w jesieni z łańcucha od pewnych dwunogich bez serca. Wyglądała trochę jak ja, przestraszona i niepewna swego losu, puchata kruszynka. Mieszkała w pudełku, jak lalka. Jadła kaszę i podroby, ogryzała gnaty jak każdy pies (wtedy nie było sucharków, dziwne...). Od zawsze była mądra (wiedziała że to właśnie Pan jedzie windą), czytała w Pani myślach. Okazała się belgijską owczarką z klanu Gronendaeli. Niewybredna w jedzeniu, nie polubiła tylko śledzi (strasznie ją po nich suszyło)... Kiedy urosła, nie potrzebowała kagańca ani smyczy - w odróżnieniu od niesfornej matki Bielucha. Ale jej pierwsze tygodnie u Państwa w domu nie zwiastowały niczego takiego, a powierzchownie wyglądała Koko okropnie - z wielkimi uszami, długim, łysawym ogonem i patykowatymi, długimi nogami. Na ten wygląd Państwo wcale nie zwracali uwagi - kochali ją bardzo od pierwszego dnia. To wszystko miało coś wspólnego z bajką o brzydkim kaczątku - Koko wyrosła na cudownego psa, który gdzie by się nie pojawił, wzbudzał podziw wśród dwunogich. Ta część historii przemawia do mnie bardzo, bo i ja mam duże uszy, cienki ogon i nogi jak z drewna. Może i ja będę w swoim czasie uważany za Superkota?